piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 3



Ciszę poranka zakłóciło ciche plumkanie budzika w komórce i nie taki cichy odgłos komórki wibrującej na biurku. Nie wiem czemu, ale zawsze budził mnie raczej terkot, jaki wydawała metalowa obudowa telefonu, kiedy wibrował, niż sam sygnał, który mam ustawiony, było nie było, dość delikatny. Z przekleństwem na ustach rzuciłam się do hałasującego cholerstwa, dolną połową ciała wciąż pozostając w łóżku. Piąta rano. Diabli nadali.
Wyłączyłam budzik, telefon ciepłam na materac obok poduszki i ległam na wznak w rozbarłożonej pościeli. Ja nie wiem, jak inni ludzie, ale moim skromnym zdaniem, dwa tygodnie to trochę za mało, żeby przyjąć do wiadomości, że spora część folkloru i mitologii łazi po ulicach. I że jestem wiedźmą. Ponoć.
Tydzień temu polazłam do antykwariatu przejść przyspieszoną rozmowę kwalifikacyjną, taki pic na wodę fotomontaż i podpisać papiery. Przy okazji Michał mnie opukał, coś nade mną pomamrotał, zmarszczył się dziwnie i wykopał mnie za drzwi z tekstem, że widzimy się za tydzień o wpół do siódmej.
Sadysta.
Sprawdziłam jeszcze raz godzinę i przeciągnęłam się, wydając przy tym odgłosy przypominające te wykluwającego się dinozaura. Gdzieś słyszałam albo czytałam, że jak się człowiek tak porządnie przeciągnie, to już się nie zaśnie. Brednie. Jestem w stanie zasnąć zawsze i wszędzie, o ile wiem, że zasypiać nie powinnam. Zamrugałam nieprzytomnie w ciemny sufit i zwlekłam się z wyra. Lepiej nie kusić losu.
Z łazienkowego lustra ponuro łypnęło na mnie zombi. Jakoś ostatnio miałam problemy ze snem. Ciekawe czemu, nie, żebym miała ostatnio styczność z umysłem popapranej wiedźmy, prawda? Koszmary w technikolorze to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Najgorszy jest fakt, że ja te sny pamiętam. A zazwyczaj jak zapamiętam, że w ogóle coś mi się śniło, to już jest święto lasu. Dodajmy do tego fakt, że to nawet nie są na dobrą sprawę sny, tylko wspomnienia… Zadrżałam, że mało mi szczoteczka z paszczy nie wyleciała.
Weź się, kobieto, w garść. A jak ci wystarczy odwagi, to może coś komuś powiedz.
Ta, jasne.

Oczywiście byłam piętnaście minut wcześniej, niż powinnam. Taka już moja uroda, że zazwyczaj jestem pół godziny za wcześnie, albo pół godziny za późno. Albo nie pojawiam się w ogóle, gnijąc w domu i przesypiając wyrzuty sumienia. Szczęśliwie Michał już był w antykwariacie i nie musiałam odmrażać sobie tyłka, czekając na szefa. Dźwięknął dzwonek nad drzwiami i znalazłam się w przyjemnie ciepłym wnętrzu.
Michał uśmiechnął się do mnie zza biurka. Secesyjna lampa była nieobecna, poza tym znikł gdzieś stolik, na którym stała ta nieszczęsna szkatułka z łańcuszkami. Na jego miejsce wcisnęła się komódka z drewna na oko wiśniowego. Nawet ładna, chociaż przydałoby jej się trochę miłości. Takiej szorstkiej, papierem ściernym. Ktoś ostro przesadził z lakierem, to nie powinno robić takich zacieków! Głos szefa wyrwał mnie z ponurych rozmyślań nad domorosłymi konserwatorami zabytków. Albo mebli.
– Kwadrans przed czasem – uświadomił mnie. Jakbym nie wiedziała. – Może to i lepiej, będzie więcej czasu w razie czego.
W razie czego? Ile może trwać uświadomienie mnie, jak się obsługuje kasę, czego mam za żadne skarby nie sprzedawać i takie tam?
Pół godziny, jak się okazało. Okazuje się, że jednak jak chcę, to pojętne ze mnie zwierzę. Już miałam się obrażać, że ściąga mnie tutaj o nieludzkiej porze, a później się okazuje, że jeszcze została ponad godzina do otwarcia, a ja nawet śniadania nie zjadłam! Nie zdążyłam zacząć marudzić, bo Michał podzielił się radosną nowiną.
– A teraz możemy zająć się twoją mocą.
Jaką mocą, do jasnej cholery?! Ja rozumiem, że nie wiedzą, jakim cudem drude udało się uwolnić w trybie natychmiastowym, ale niech może nie zrzucają winy na mnie? Popkultura nauczyła mnie, że nadprzyrodzone moce nie pojawiają się ot tak sobie, znienacka, jak już człowiek ma za sobą durnowate lata dorastania. A jakoś sobie nie przypominam, żeby cokolwiek dziwnego działo się w moim życiu do tej pory. Szkoda tylko, że nikt nie chce mnie słuchać.
– Przeszłaś jakiś trening? – zapytał.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Czy on myśli, że jakbym miała chociaż mgliste pojęcie o tym, że magia jednak istnieje, to bym odstawiała histerię? Ludzie, no trochę pomyślunku, przecież chyba widać, że pierwsze słyszę i nadal do końca nie wierzę?
– Bo zastanawia mnie fakt, że nie jestem od ciebie w stanie nic wyczuć – ciągnął niezrażony moim milczeniem. – Do tego reagujesz dość spokojnie.
A. Czyli jednak nie widać. Nie doceniam najwyraźniej mojej mimiki, a raczej jej braku. Trzeba będzie nad tym popracować.
– Nie, nie miałam nigdy styczności z magią, tym bardziej nie przeszłam żadnego treningu ani nic takiego – poinformowałam szefa, starając się zachować spokój. No do jasnej anielki, naprawdę nie widać, że wilkołaki, wiedźmy i magia to dla mnie nowość? Ja rozumiem, ja nie jestem typem, który się przesadnie uzewnętrznia, ale bez przesady! Uświadomiłabym ich, że zdaję sobie sprawę z istnienia rzeczy nadprzyrodzonych i bym powiedziała, prosto z mostu, żem wiedźma!
– Dziwne. – Podrapał się zafrasowany po brodzie.
Ty mnie to mówisz?
– Czemu? – zainteresowałam się.
– Nie widzę innego wytłumaczenia tak szybkiej aktywności drude, ale, jak już mówiłem, nie jestem od ciebie w stanie niczego wyczuć. Co oznacza, że albo masz idealną kontrolę nad mocą, albo nie masz tej mocy w ogóle. Pierwsza opcja nie podoba mi się z czysto egoistycznych powodów, wolałbym, żeby moja pracownica nie okazała się zdrajczynią. Natomiast druga opcja stawia moją teorię pod znakiem zapytania.
– Przyrzekam, z prawą łapką na lewym sercu, że pierwsze słyszę o jakiejkolwiek mocy w kontekście mnie samej. Chyba bym zauważyła do tej pory, że coś jest ze mną nie tak, prawda? – upewniłam się. – A swoją drogą, też jesteś wiedźmą? Znaczy, magikiem, czy jak to się zwie?
Jaka jest forma męska wiedźmy w ogóle?
Popatrzył na mnie z namysłem. W końcu podjął decyzję.
– Coś w tym rodzaju. Jestem empatą – uśmiechnął się rozbrajająco.
O boziu…
– W sensie wyczuwania ludzkich emocji? – Jeszcze miałam nadzieję.
– Też. Ale głównie czytanie w myślach.
– No to chyba raczej telepatą – burknęłam, urażona. Pięknie. To by tłumaczyło, czemu się tak radośnie szczerzył, jak wizualizowałam sobie klientkę w futrze jako statek parowy.
Niech mnie ktoś zabije, czemu mnie tak muszą męczyć…? Co ja musiałam w poprzednim życiu nawyprawiać, że mi teraz tak karma bruździ? I czemu dopiero teraz, dwadzieścia dwa lata był spokój?
– Drobny szczegół, semantyka. Spokojnie, dokładnych myśli nie czytam, a i tak większości nie rozumiem. Każdy człowiek ma swoją własną symbolikę i czasem trudno z tego wyciągnąć coś sensownego dla osoby z zewnątrz.
No toś mnie uspokoił.
– Ale muszę przyznać – ciągnął ze spokojem, – że wyobraźnię to masz bardzo plastyczną.
I przestrzenną, zapomniał dodać. Że o popapranej nie wspomnę. Nie wiem, jak ma mi to pomóc się uspokoić. Wolałam, jak nie wiedziałam, że gość mi grzebie w myślach i kiedy tytułował mnie panienką. To będzie ciężki rok…
– Dobra, powiedzmy, że na razie nie będę nikogo pozywać o naruszanie mojej sfery intymnej. Nadal twierdzę, że nie ma we mnie nawet iskierki mocy.
– Empirycznie sprawdziłem, więc muszę się zgodzić. Nadal w to jednak nie wierzę.
– Da się to jakoś sprawdzić? Tak, żeby już nie było wątpliwości?
Podrapał się po karku z jakimś takim… zakłopotaniem, słodki jak licealista przyłapany przez nauczyciela na popalaniu za szkołą.
– Wątpliwości teoretycznie nie ma. Nie odpowiadasz na żadne testy i sondowania, a do tego potrzebny jest albo kompletny brak mocy, albo idealna nad nią kontrola. Do osiągnięcia tego drugiego potrzebne są lata treningu, a i tak mogących pochwalić się kompletną nierozpoznawalnością jest może parę osób na całym świecie.
Pokręcił głową, jakby sam nie rozumiał tej sytuacji.
– Czyli nie wiemy, jakim cudem drude tak błyskawicznie przejęła nade mną kontrolę?
Przytaknął. Usiadłam na koślawym krześle stojącym pod ścianą zaplecza, robiącego za magazyn, kuchnię i przedsionek pracowni, w której Michał odnawiał i naprawiał sprzęty tego potrzebujące. I co teraz, maturzysto? Teoretyczna moc poszła w krzaczki, tyle dobrze, że umowę już mamy podpisaną i przynajmniej przez okres próbny mnie nie wywali.
– Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia – zaczął z namysłem po dłuższej chwili milczenia. – Skoro nie masz żadnej mocy, jakim cudem tu trafiłaś? Ludzie nieposiadający żadnych… nadnaturalnych, powiedzmy, umiejętności, raczej nie czują potrzeby wchodzenia do sklepu, zabezpieczenia ich zniechęcają, o ile petent nie ma jakiejś poważnej potrzeby. I właśnie dlatego nie do końca mogę przyjąć do wiadomości, że jesteś pusta. Pozbawiona mocy – wytłumaczył się natychmiast pod moim nierozumiejącym spojrzeniem.
I nikt się do tej pory nie obraził za tak pejoratywnie brzmiące określenie? A, prawda, większość ludzi pewnie nie wie, że kilka procent społeczeństwa tak ich nazywa. Ciekawe, czy ktoś prowadzi kampanie na rzecz poprawności politycznej po drugiej stronie lustra?
– Szczerze? Nikt się nie obraził, bo ludzi pustych naprawdę jest niewielu. Większość ludzkości ma jakąś tam moc, tylko tak słabą, że nie wpływa nijak na ich życie. Ty należysz do tej garstki, która nie ma nic, nawet iskierki. Tym bardziej dziwne jest, że tu w ogóle trafiłaś.
– Szukałam antykwariatu. Bardzo… intensywnie. Może to dlatego?
Rzeczywiście, ani razu wcześniej nie widziałam tutaj tego sklepu. Ale za pierwszym razem stwierdziłam po prostu, że Rzeźniczą to mnie raczej nie nosiło w mojej dotychczasowej karierze mieszkanki Wrocławia.
Zmarszczyłam brwi.
– Teraz to nawet nie wiem specjalnie, jakim cudem tu trafiłam… średnio mi tutaj po drodze skądkolwiek…
– Przeznaczenie? – zastanowił się Michał.
O nie nie nie, z tą natką to mi won! Żadnych przeznaczeń mi tu proszę do mojego życia nie mieszać. Jakoś tak zawsze reagowałam alergicznie na samą ideę przeznaczenia, predestynacji czy innego losu. Mierzi mnie pomysł, że tak naprawdę nic albo niewiele od nas zależy. Wolę brać osobistą odpowiedzialność za swoje niepowodzenia niż mędzić, że to siła wyższa albo inne „Bóg tak chciał”, dobre sobie. Taka to już ze mnie egoistka. Ja zrobiłam, ja spieprzyłam, tymi oto ręcami. Dumna z tego nie jestem, ale odpowiedzialność należy wziąć. Ja albo przypadek, w który, jako zwierzę racjonalne i szanujące logikę, wierzę.
Popatrzyłam na szefa ponuro i sprawdziłam godzinę. Do otwarcia jeszcze godzina, a mój żołądek właśnie zaczął dawać znaki, że już się obudził i on chce jeść. Jakąś drożdżówkę chociaż… a do Maka rzut beretem… Coś mi się w środku skręciło i z okolic mojego brzucha rozległo się smętne mruknięcie.
Przemyśliwałam właśnie, ile pieniędzy mi zostało po wczorajszych zakupach, kiedy Michał westchnął ciężko i sięgnął po swoją marynarkę, którą powiesił na haczyku przy drzwiach, zanim zabrał się do przesłuchiwania mnie na okoliczność posiadania mocy.
– Idziemy coś zjeść, co tak będziemy siedzieć.
No, może ta współpraca nie będzie taka najgorsza…

A ja, naiwna, myślałam, że może jednak nie będzie źle!
Zaplecze antykwariatu wyglądało jak biblioteka, przez którą przeszło tornado. I tak lepiej, niż pracownia Michała, która z kolei wyglądała, jakby w fabryce mebli połączonej z warsztatem samochodowym wybuchł granat, a później ktoś wpuścił tam bandę pięciolatków uzbrojonych w farby.
I to zaplecze, zawalone książkami bardziej niż sklep Michał kazał mi zinwentaryzować i uporządkować. Klnąc pod nosem wyrzucałam sobie, że nie wzięłam ze sobą laptopa, może bym przynajmniej była w stanie zidentyfikować kilka języków jakbym miała do pomocy wujaszka Google. Przy okazji pojawiła się kolejna niespodzianka – Michał miał mniej więcej wszystko opisane. Na luźnych fiszkach walających się wszędzie dookoła i w wielkiej, oprawionej w skórę księdze.
Z ciężkim sercem otworzyłam księgę i podziękowałam wszystkim bóstwom, jakie znałam, za te zajęcia z grafologii stosowanej. Jak można tak bazgrać?! Nawet moja mama farmaceutka by pewnie miała problemy z tymi bazgrołami!
Coś czuję, że długo jeszcze nie wyląduję za kasą.

Kilka godzin później nadal polowałam na fiszki zagubione wśród dzikich książek. Nie, serio, kilka kłapnęło na mnie ostrzegawczo okładkami, kiedy zbyt gwałtownie zbliżyłam do nich rękę. Ciekawe, czy mam w umowie dopisane coś o dodatku za pracę w ciężkich warunkach? I o ubezpieczeniu od nagłej a niespodziewanej śmierci pod lawiną wiedzy...
Od ponurych rozważań oderwało mnie brzęknięcie dzwonka nad drzwiami. Zadziwiający ruch jak na antykwariat, do tego dostępny tylko dla niewielkiej części populacji. Nadstawiłam uszu i wróciłam do przekładania książek z jednego stosu na drugi w poszukiwaniu zaplątanych fiszek. Ciul z tym wszystkim, jutro przychodzę z lapkiem, nie będę się babrać w inwentarkę bez wspomagania techniki. Ciekawe, czy Michał ma tutaj internet?
– I jak tam nasza wiedźma? – Dobiegło mnie ze sklepu.
Czyżby nasz przystojny łowca Krzysztof? Wyjrzałam z zaplecza.
– W sensie że ja? – upewniłam się. Odpowiedział mi radosnym uśmiechem (niech on przestanie, bo sobie kolana poobijam…) i skinieniem głową. Michał powstrzymał się od odpowiedzi. – Niekoniecznie wiedźmio.
– Żadnych oznak mocy – uzupełnił szef. – Jak dla mnie to ona jednak nie jest wiedźmą.
Krzyś minę miał bardzo pocieszną. Szczęka mu delikatnie opadła, oczy wyszły na wierzch i wyglądał, jakby zaraz miał paść trupem. Aż taki szok? Niby czemu?
– Jesteś pewien?
Michał skinął głową. Krzyś ciężko usiadł w fotelu stojącym tuż obok i zasępił się.
– Miałem nadzieję, że jednak wreszcie się w okolicy pojawi jakaś wiedźma, z którą da się spokojnie porozmawiać.
– A to w okolicy same wariatki mieszkają? – zainteresowałam się. Ja może i nie mam nic przeciwko mozolnym i dokładnym zajęciom, ale trochę mnie już zaczynały plecy boleć od przenoszenia książek z miejsca na miejsce i stwierdziłam, że chwila przerwy dobrze mi zrobi. A nawet empetrójki nie wzięłam, więc byłam zdana na podsłuchiwanie rozmów Michała z klientami. Trzeba przyznać, że nawet ciekawe się zdarzały.
– W większości to mniej więcej ten sam kaliber, co drude. – Westchnął ciężko łowca. Na samo wspomnienie aż mnie obtrząsnęło. Nie ma co, ciekawy folklor mi się tutaj objawia. Przy okazji… może jednak bym wspomniała Michałowi o koszmarach?
Może jednak nie teraz.
– Niestety, alem normalna aż za bardzo. – Rozłożyłam bezradnie ręce. – A przynajmniej normalna w tej kwestii – dodałam, uświadamiając sobie, że w niewielu aspektach słowo „normalna” może się do mnie odnosić.
Michał wzruszył ramionami.
– Przynajmniej wygląda na to, że antykwariuszka będzie z ciebie nawet niezła. Jak ci idzie z robieniem porządków?
Ot, i się wydało. Ale niech mu będzie, ostatecznie za coś mi płaci.
– Mam już sporą ilość fiszek i zostały mi tylko trzy sterty książek do przejrzenia, czy gdzieś się jeszcze jakieś nie zaplątały. Byłoby jeszcze fajniej, jakbym chociaż wiedziała, ile tego tałatajstwa powinno być. – Nie powstrzymałam się od drobnej złośliwości.
Michał popatrzył na mnie z urazą.
– Naprawdę, chyba nawet ja nie dałabym rady zrobić takiego burdelu w książkach – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Bałaganiarą jestem straszliwą, ale to już przeszłoby moje zdolności.
– Trochę książek w ogóle nie jest spisanych – poinformował mnie szef z jakąś taką perfidną złośliwością wypisaną na twarzy. Wyraz niedowierzania na pysku musiałam mieć dość komiczny, bo Krzysiowi się humor wyraźnie poprawił. Parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– Przekażcie moim rodzicom, że ich kocham, jak już sczeznę zawalona stertami nieopisanych książek – poprosiłam ponuro i odmaszerowałam z powrotem do pracy. Natychmiast się jednak wróciłam, tknięta nagłym i nieprzyjemnym przeczuciem. – A książki tutaj masz jakoś spisane?
– Mam – odpowiedział szef, czegoś urażony.
– Bogom niech będą dzięki – sapnęłam i popełzłam szukać reszty fiszek, odprowadzana radosnym śmiechem łowcy.
Ładny ma ten śmiech, sukinsyn.

Nie dane mi było długo popracować. Ledwo złapałam rytm, kiedy wybił mnie z niego pukaniem we framugę Michał.
– A ty może byś coś zjadła, co? Przerwę obiadową miałaś pół godziny temu.
Popatrzyłam na niego lekko nieprzytomna. No popatrz, to już ta godzina? Z westchnieniem podniosłam się z obolałych kolan i otrzepałam spodnie.
– Może i bym coś zjadła – zastanowiłam się na głos.
Nad ramieniem Michała pojawiła się głowa Krzysia. Cholera, on tu nadal jest? I patrzy jakoś tak… podejrzliwie. No co ja mu zrobiłam? Następny, co się obraża nie wiedzieć o co. Najpierw Dawid, a teraz ten.
– Dobra, skoro szef nalega, to pójdę na obiad – zdecydowałam. Upewniłam się, że fiszki są w pudełku zachachmęconym z pracowni i wygrzebałam torebkę spod krzesła. Krzyś szarmancko pomógł mi założyć płaszcz i po chwili namysłu stwierdził:
– Pójdę z tobą.
Akurat walczyłam z samą sobą, żeby się nie zarumienić jako ta piwonia i mnie aż szlag trafił.
– A może jednak nie? – Spróbowałam przybrać wyraz twarzy bazyliszkowaty i nieprzystępny, ale chyba mi znowu brak mimiki nabruździł.
– A może jednak tak? – uśmiechnął się w odpowiedzi rozbrajająco i wbił się w brązową skórzaną kurtkę. Taką prawdziwą, znoszoną do nieprzyzwoitej wręcz miękkości. Chyba mam przerąbane. Całe życie dałam radę przejść bez nawet zauroczenia, a tu się zaczynają jakiś dziwne podskoki serca i motylki w żołądku.
– Kasieńka, on i tak z tobą polezie. Lepiej, żeby poszedł z tobą niż za tobą – wtrącił się Michał.
– Nie nazywaj mnie tak! – obruszyłam się. Nie będzie mi tutaj gość bezcześcił tatowego zdrobnienia!
– To jak? Może „panienko”? – uśmiechnął się zawadiacko.
Chciałam rzucić w niego poduszką z pobliskiego fotela, ale się powstrzymałam.

– Gdzieś ty to wszystko zmieściła? – Krzysiek od pizzerii zadawał w kółko to samo pytanie, jak zacięta płyta. Przewróciłam oczami wchodząc do antykwariatu i stanęłam jak wryta w podłogę, tknięta nieprzyjemnym przeczuciem. Coś było nie tak… dzwonek milczał jak zaklęty. Poczułam jak łowca spina się za moimi plecami.
W sklepie panowała nienaturalna cisza. Jakoś od początku średnio przejęłam się faktem, że nie słychać tu raczej odgłosów ulicy, ale mimo tego jakiś szum w tle cały czas był – szelest kartek, muzyka z radia gdzieś piętro wyżej, rozmowy klientów z Michałem, sam Michał, rozbijający się w chwilach, kiedy nie miał kogo obsługiwać (albo z kim plotkować, a plotkuje facet jak przekupka), jak Żyd po pustym sklepie…
A teraz cisza. I pustka. Jakaś taka nieprzyjemna atmosfera, jeżdżąca obgryzionym z nerwów paluchem po kręgosłupie.
Krzysiek przesunął się przede mnie. Jakoś nie miałam ochoty się bronić. Feminizm feminizmem, ale nie bójmy się spojrzeć prawdzie w oczy ja mam półtora metra wzrostu i ważę mniej niż pięćdziesiąt kilo, natomiast łowca był wyższy o głowę i dobrze umięśniony. I, cóż, miał doświadczenie w praniu niemiłych stworzeń po pyskach. Cały obiad umilał mi opowieściami o różnych paskudach, których żywot zakończył się przedwcześnie z jego, Krzyśka, winy. Dobrze, że obrzydliwa raczej nie jestem. I że nie trafiła się opowieść o jakiejś pajęczakowatej potworze, bo tego chyba byśmy nie zniosły, ja i moja arachnofobia.
Z zaplecza dobiegł nas odgłos szamotaniny i stłumione przekleństwa. Łowca na miękko ugiętych nogach powoli podszedł do drzwi. Które były zamknięte, co nie podobało mi się jeszcze bardziej, niż brak odzewu dzwonka. Ja bym najchętniej spieprzała najszybciej, jak się da, ale coś mnie powstrzymało. Pewnie klauzula w umowie, według której nie wolno mi opuścić stanowiska, jeśli już na nim jestem. Krzysiek był już może dwa kroki od drzwi, kiedy te wybuchły mu w twarz. Z trudem powstrzymując jak najbardziej stosowny w tej sytuacji pisk, rzuciłam się między potężną szafę a biblioteczkę. Mogłam stąd obserwować, jak Krzysiek przelatuje przez całą długość sklepu i ląduje na sekreterze zastawionej lampami, stojącej pod oknem. Oj, będzie miał Michał klejenia…
Podłoga skrzypnęła pod czyimiś krokami. Tak jakoś na wysokości biurka, czyli może ze dwa metry ode mnie. Przestałam oddychać, próbując wcisnąć się jeszcze głębiej, modląc się, żeby cień między meblami był wystarczająco głęboki.
Nie był. Z mojej, sama przyznam, dość debilnej kryjówki wyciągnęła mnie za kłaki czyjaś ręka. Po chwili bezsensownego szamotania się mogłam sobie obejrzeć właściciela kończyny w pełnej krasie. Przeżyłabym bez tego widoku, przyznaję, zwłaszcza po atrakcjach jakie od dwóch tygodni fundowały mi wspomnienia drude.
Gość miał co najmniej dwa metry wzrostu, był szeroki w barach i miał dłuuugie nogi. I na tym się jego dobre strony kończyły, bo reszta była tak nieestetyczna, jak to było fizycznie wykonalne. A może nawet bardziej.
Prawą stronę twarzy miał zniekształconą paskudną, poszarpaną blizną, ciągnącą się od skroni, przez oko (które już mógłby zasłonić albo co, po co straszyć ludzi jeszcze bardziej?), policzek i kończącą się na szyi tuż pod brodą. Lewa strona twarzy też jakoś estetyczna nie była, nos krzywy i czerwony, oczko świńskie i wyłupiaste, usta wykrzywione w grymasie wściekłości… a całość nalana i posiniała, nie wiem, z gniewu czy po prostu miał jakieś problemy z wentylacją.
Zdążyłam jeszcze zarejestrować kołtun na łbie i suknię plugawą, bo wyciągnąwszy mnie z mojej kryjówki klient wrzasnął mi prosto w twarz:
– Gdzie ona jest?!
No mógłby chociaż w jakąś gumę do żucia zainwestować. Z ust mu cuchnęło przetrawionym alkoholem i rozkładem, aż z trudem powstrzymałam odruch wymiotny. Gość wyglądał na ostro wkutego, lepiej nie pogarszać mu nastroju, rzygając na buty. Zwłaszcza, że w dłoni aktualnie nie zaplątanej w moich włosach, klient trzymał paskudnie zakrzywiony bułat. Miałam nieodparte wrażenie, że widziałam go w pracowni Michała…
– Gdzie?! – powtórzył klient. Pokręciłam tylko z niezrozumieniem głową, zdjęta nagłym strachem o szefa. Ostrze było czyste, ale to nie świadczyło, że gość nie mógł mi pracodawcy wykończyć ręcznie. Gdzieś za moimi plecami z cichym jękiem Krzyś z hurgotem wygrzebywał się spod sterty lamp. Przynajmniej tyle, że on jeszcze dycha.
– Zostaw ją! – krzyknął łowca jakimś takim nieswoim głosem. W odpowiedzi napastnik obrócił mnie twarzą do Krzyśka i przełożył chwyt z moim włosów na szyję. Widok może miałam teraz lepszy, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę moją niezdrową fascynację poobijanym przystojniakami, ale dopływ powietrza jakiś taki… ograniczony. Skrzeknęłam w akcie protestu przeciwko tak bestialskiemu traktowania mojej skromnej osoby. Klient jakoś chyba nie zauważył, Krzysiek natomiast wyglądał, jakby go właśnie szlag trafił. No jakbym nie stała na czubkach palców nie mogąc oddychać, mając za plecami jakieś dwieście kilo irracjonalnej furii, to bym pewnie właśnie mdlała z wrażenia. Ale adrenalina robi swoje i na razie do mdlenia było mi daleko – gość po chwili namysłu nieco poluźnił uchwyt.
– Gdzie jest Loretta? – warknął brzydal ponad moją głową. Ke? Krzyś chyba też niekoniecznie wiedział o co chodzi, bo na jego twarzy przez moment osłupienie walczyło z lodowatą furią.
– Jaka Loretta, człowieku, o co ci chodzi? – zapytał głosem straszliwie spokojnym. I, niestety, mało dyplomatycznym, ja rozumiem, presja i takie tam, ale tu chodzi o moją szyję!
– Moja Loretta! – wyjaśnił napastnik zwięźle i chyba stwierdził, że koniec użerania się z debilami, pora przejść do perswazji. Zacisnął dłoń na mojej szyi i podniósł mnie do góry, skutecznie odcinając mi dopływ powietrza. Przez chwilę tak dyndałam, nie mogąc złapać oddechu i wpatrując się w pełne przerażenia oczy łowcy. Zielone ma, sukinkot, przeszło mi przez myśl i w tym momencie odezwały się ukitrane gdzieś w pomroce pamięci rady, jak radzić sobie z dużym napastnikiem. Który na dodatek nie pomyślał, żeby ograniczyć mi ruchliwość rąk. Wbiłam mu palce wskazujący i środkowy pod brodę, dzięki czemu poluźnił uchwyt na mojej szyi i opuścił mnie na podłogę. Niestety, nadal nie puścił, więc zanim zdążyłam sprawę przemyśleć, opadłam na kolano i przeciągnęłam go nad sobą. Poleciał nawet ładnie, lądując rozciągnięty na plecach między mną a Krzysiem. Bułat wyleciał mu z dłoni i posunął się pod biblioteczkę. Łowca zareagował błyskawicznie, ale, niestety, napastnik pozbierał się jeszcze szybciej. Prysnęłam za gablotę, żeby nie włazić im w drogę i nie oberwać przy okazji, rozcierając sobie obolałą szyję. No to przez kilka następnych dni będę nosiła golfy, pomyślałam ponuro, kiedy brzydal sprawnie nokautował Krzysia. Niedobrze… Rozejrzałam się dookoła, szukając czegoś, czym mogłabym się chociaż spróbować obronić, podczas kiedy klient upewniał się, że łowca na razie nie wstanie i nie będzie mu znowu bruździł. Dużo to Krzyś mu zresztą nie zrobił…
Moje spojrzenie padło na kuty zestaw narzędzi kominkowych wiszący w stojaku przybitym do ściany. Skontrolowałam sytuację na froncie – brzydal nadal pastwił się nad Krzyśkiem, uparcie próbującym wstać, no dałby już sobie spokój i oszczędził sobie resztki zdrowia i rzuciłam się za plecami napastnika po żelastwo. Zdążyłam wyciągnąć paskudnie zakrzywiony pogrzebacz i, nawet nie sprawdzając, obróciłam się, z impetem uderzając gościa w bok głowy. Ładnie pociągnęłam, z biodra, tatuś byłby ze mnie dumny, pomyślałam nieprzytomnie. Gość huknął na podłogę, a ja przyłożyłam mu jeszcze kilka razy, tak dla pewności. Wolałabym, żeby nie wstał jeszcze bardziej wściekły, niż był dotychczas.
Po kilku uderzeniach oprzytomniałam. Spojrzałam na swoje dzieło i po raz drugi dzisiaj powstrzymałam odruch wymiotny. Słona ślina zalała mi usta. No, teraz to już na pewno nie wstanie. Krzysiek niemrawo zbierał się z podłogi, więc zostawiłam go z naszym niedoszłym katem i wpadłam na zaplecze. Nie znalazłszy tam Michała skoczyłam do drzwi pracowni, uchylonych na kilka centymetrów. I o mało nie zaliczyłam rzeczonymi drzwiami w nos, kiedy szef otworzył je z impetem i przerażeniem wypisanym na twarzy. Obrzucił mnie spojrzeniem, katalogując rozczochrane włosy, pewnie jakiś nienaturalny kolor twarzy, ogólne zasapanie i pogrzebacz, zaciśnięty kurczowo w dłoni. Pogrzebacz, z którego właśnie z nieprzyjemnym plaśnięciem zjechało coś różowawego.
Podniosłam narzędzie zbrodni na wysokość oczu i, popatrując na nie niepewnie, uśmiechnęłam się do szefa obłędnie.
– Gdzie goblin? – wyrzucił z siebie w końcu Michał. Widać postanowił zignorować fakt, że jego pracownica najwyraźniej właśnie dokonała mordu na istocie rozumnej.
– TO ma być goblin? – upewniłam się z niedowierzaniem, wskazując pogrzebaczem w kierunku sklepu. Głos miałam paskudnie zachrypnięty, gardło zaczynało mnie boleć. – Jakoś sobie zawsze wizualizowałam gobliny… mniejsze.
Michał nawet nie słuchał mnie do końca, ominął mnie i wpadł do sali sklepowej. Chwilę wpatrywałam się w rozgardiasz panujący w pracowni i skonstatowałam ponuro, że pewnie każe mi to później posprzątać. Zrobiłam w tył zwrot i popełzłam za szefem, czując, jak schodząca ze mnie adrenalina zostawia za sobą wyczerpanie i powoli rosnącą we mnie histerię.
W drzwiach na zaplecze zgarnął mnie Krzyś i delikatnie wyciągnął mi z ręki pogrzebacz. Nawet nie zauważyłam, że nadal go trzymałam, jakby był jedyną rzeczą, która powstrzymywała atak paniki, buzujący mi w klatce piersiowej.
– Jak… – Michał zachłysnął się powietrzem, pochylony nad brzydalem rozciągniętym na podłodze. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę i skupiłam się na dotarciu do szezlonga. Jak ja lubię ten mebel, zawsze w nim mogę znaleźć oparcie… – Jakim cudem udało ci się go… – Nie dokończył. Nie musiał. Chyba jednak zatłukłam gościa definitywnie.
– Żelazo – odpowiedziałam zwięźle, wskazując na pogrzebacz. W oczach mi pociemniało, w głowie się zakręciło. Zabiłam kogoś. Żywego, oddychającego… nie człowieka, ale chyba istotę inteligentną. Przed oczami jak na zawołanie stanęły mi obrazki z koszmarów fundowanych mi przez wspomnienia drude. A starałam się o tym zapomnieć!
– Głowa między kolana! – rozkazał Krzysiek, rzucając się w moją stronę i przyginając mnie do pożądanej pozycji.
Chwilę potrwało, zanim odzyskałam jako taką władzę nad własnym ciałem. Dobrze, że przynajmniej nie zemdlałam.
Znowu.

Michał kazał Krzyśkowi ściągnąć Laurę i Dawida. Ponoć tylko oni posiadali samochód wystarczająco duży, żeby móc przetransportować dwumetrowego nieboszczyka, a i doświadczenie w pokątnym pozbywaniu się nieboszczyków mieli dość spore. Nie dociekałam. W czasie, kiedy oni użerali się z niechętnymi do współpracy wilkołakami, ja skopałam swoją moralność, wmawiając sobie, że to była obrona własna i proszę mi tutaj nie podskakiwać. Taki lajf, mógł gość mnie nie poniewierać, mógł zostawić w spokoju Krzyśka, mógł w ogóle nie pakować się do antykwariatu. Zresztą, biorąc pod uwagę kompletny obłęd, wesoło machający do mnie z jednego świńskiego oczka przez ten moment, kiedy stałam (czy raczej wisiałam) z goblinem twarzą w twarz, nic poza trepanacją czaszki pogrzebaczem by mu nie pomogło.
I tego wisielczego humoru będziem się trzymać!
Michał udał się na zaplecze w poszukiwaniu jakiejś torby albo innej folii, żeby z mojej nieszczęsnej ofiary nie wypłynęło więcej niż do tej pory, Krzyś popatrywał na mnie podejrzliwie, pochylony nad goblinem. Uniosłam brwi i nadałam twarzy wyraz skończonej niewinności. Łowca pokręcił tylko głową.
Szef wrócił, dzierżąc w dłoni sześćdziesięciolitrowy worek na śmieci, którym wspólnymi siłami owinęli roztrzaskaną głowę goblina. Przypatrywałam się całemu procesowi z niezdrowym zainteresowaniem. Dalej było mi niedobrze, ale nie mogłam oderwać wzroku. To ja to zrobiłam…
– Może ja skoczę po mopa? – zaproponowałam, dodając ponuro w myślach dopóki nie wbiłam się w kolejny atak histerii.
– Siedź – rozkazał Krzysiek. Sadysta.
– Idź, dziecko. W łazience jest wiadro i chyba jakiś płyn do mycia podłóg – zlitował się równocześnie Michał. Oczywiście posłuchałam szefa i ulotniłam się z bezpośredniego otoczenia trupa.
Brrr, niezły początek mojej kariery zawodowej.
Mopa i wiadro wypełnione rozcieńczonym płynem przekazałam w ręce Michała i natychmiast trafiłam w ciepłe, opiekuńcze ramiona Laury. Natychmiast też zaczęła lamentować, oglądając moją szyję. No to najwyraźniej siniaki właśnie zaczęły wyłazić… Nad jej ramieniem widziałam, jak Krzysiek z Dawidem zgodnie ładują dziwnie wybrzuszony tobół ze starego dywanu do odrapanej furgonetki. W odpowiedzi na moje pytające spojrzenie Michał machnął ręką i, nie odrywając się od mycia podłogi, wyjaśnił:
– Dywan i tak miałem wywalić, a tak przynajmniej się na coś przydał.
Laura tymczasem przeżywała moje kolejne bliskie spotkanie z paranormalnym.
– Dobrze, że Krzysiek był w pobliżu…
Prychnęłam w jej ramię. Ta, jasne.
– Jedyne, do czego się przydał, to odwrócenie uwagi – uświadomiłam Laurę.
Panowie akurat skończyli użerać się z niechcącym współpracować zewłokiem i wrócili do sklepu.
– To było dzieło naszego maleństwa – uzupełnił łowca. Ej no, już mógłby sobie darować. Ja wiem, że jestem mała, a w towarzystwie ludzi wyższych niż metr osiemdziesiąt moje półtora metra wygląda wręcz komicznie. Nie musi mi przypominać.
Laura i Dawid jak jeden mąż popatrzyli na mnie z niedowierzaniem.
– Nie spodziewał się, że w ogóle będę się bronić, ot i wsio. –  Wzruszyłam ramionami. –  A kto to jest Loretta? – postanowiłam odwrócić od siebie ogólną uwagę.
– Nie wiem, szczerze powiedziawszy – zwierzył się szef.
– A czemu pytasz? – zainteresował się Dawid.
– A bo nasz gość właśnie o Lorettę jakowąś pytał – wytłumaczyłam.
Dawidowi, który do tej pory wyglądał na dziwnie ucieszonego, mina trochę zrzedła.
– Ups – wyrwało się Laurze.
– Co ups? – spojrzałam na oboje podejrzliwie. Nie ja jedna zresztą, Krzysiek i Michał też wyglądali na zainteresowanych. Krzysiek poza tym wyglądał, jakby goblin usiłował mu przerobić twarz na mielonkę. Mam nadzieję, że nie zostanie mu tak na stałe, jak ja mam pracować w takich warunkach, to domagam się z tego jakichś korzyści, nawet jeśli miałyby być to czysto estetyczne wrażenia!
– Z tego co wiem, – Laura po chwili wahania zebrała się w sobie. – drude miała na imię Loretta.
Zamrugałam, osłupiała. Goblin i wiedźma opętująca dziewice. Tego jeszcze nie grali!
– Chcesz mi powiedzieć, że ona… – zaniemówiłam w pół zdania. Laura skinęła głową, dziwnie zakłopotana. – I on… – odzyskałam na chwilę mowę. Laura znowu mi przytaknęła. – A ja ich oboje w mniej lub bardziej dosłownym sensie wykończyłam? – upewniłam się masochistycznie.
Super. Po prostu świetnie. Wychodzi na to, że goblin pewnie przeze mnie zwariował.
– Ej, maleńka, daj spokój – Michał próbował mnie chyba pocieszyć. Won z mojej głowy, cholero! – Skoro jej szukał, to raczej nie wiedział, że już się jej pozbyliśmy. Już taki był…
Dzięki. Naprawdę, podniosło mnie to na duchu.
– Spójrz na to z innej strony – Do rozmowy włączył się Krzysiek. – Jakby wiedział, że jego ukochana nie żyje, to by się pewnie nie patyczkował z pytaniem, gdzie jest, tylko po prostu by nam poukręcał łby.
O, dziękuję, to już może być amunicja dla mojego instynktu samozachowawczego. We dwoje wspólnymi siłami zakneblowaliśmy moralność, która zaczynała powoli znowu dochodzić do głosu. Dla pewności jeszcze cholerę związaliśmy, co się będzie szarogęsić.
Po raz kolejny pozbywszy się moralności, której miągwienie mi nad uchem tylko obniżało moje morale i pchało mnie wprost w wyczekujące objęcia histerii, otrząsnęłam się z rozważań natury filozoficznej i zeszłam na ziemię.
– I co macie zamiar zrobić z truchłem?
– Wywieziemy za miasto, wykopiemy mogiłkę, zalejemy benzyną, podpalimy, a jak już się wypali zasypiemy solą i żelaznymi opiłkami. Tak, na wszelki wypadek – wyjaśnił mi usłużnie Dawid. Laura popatrzyła na niego bykiem. No ja wiem, że wyglądam jak gimnazjalistka, jak mam dobry dzień, ale, bogowie, nie jestem delikatnym kwiatuszkiem. Przed chwilą zatłukłam gościa wyższego ode mnie o dobre pół metra i nawet mną tak bardzo nie trzepnęło. Na razie. Proszę mnie nie traktować, jakbym nie wiedziała, co zrobiłam i jakie są tego konsekwencje. Konsekwencje czyli potrzeba pozbycia się trupa w taki sposób, żeby nikt go nie znalazł i nie zaczął zadawać niewygodnych pytań.
Plan wydawał się nawet niezły. Pewnie mają wprawę, pomyślałam i przestałam się zastanawiać nad śmiercią, morderstwem i innymi takimi. Atakom paniki mówimy stanowcze nie.
Michał stwierdził, że on teraz musi zrobić porządek w sklepie a później go oczyścić w związku z czym zamyka wcześniej i mamy się wszyscy wynosić. Więc poszliśmy. Dawid z Krzyśkiem wsiedli do furgonetki i pojechali zająć się pozbywaniem trupa a ja zostałam z Laurą przed sklepem.
Po chwili wahania ruszyłam w kierunku rynku, co będę tak stać na mrozie, dawno mnie w empiku nie widzieli. Daleko nie zaszłam, bo Laura złapała mnie za łokieć i pociągnęła w przeciwnym kierunku.
– Zostajesz dzisiaj u nas – poinformowała mnie tonem nieznoszącym sprzeciwu i głucha na moje jęki zaciągnęła na przystanek na Ruskiej. W pewnym momencie w akcie desperacji przestałam stawiać kroki i zaparłam się piętami o chodnik. Nawet nie zauważyła, po prostu pociągnęła mnie dalej. Zarzuciłam pomysł przeciągnięcia wilkołaka (chociaż pewnie nawet ze zwykłą śmiertelniczką o wymiarach Laury miałabym problemy, nie, żeby była duża, czy coś, po prostu była wysoka. I miała mięśnie… czemu oni wszyscy muszą być atrakcyjni?) kiedy doszedł mnie zapach podejrzanie przypominający paloną gumę. Zapach, jak się po chwili okazało, pochodził od opon jakiegoś nadpobudliwego kierowcy a nie z podeszew moich trampków, ale i tak wolałam nie ryzykować.
– Ale ja nie chcę – zaprotestowałam słabo, kiedy pakowała mnie do tramwaju, który akurat przyjechał. Jak na zawołanie, co ona ma jakiś pakt z komunikacją miejską? Ja też tak chcę!
– Nie marudź, przeżyłaś dzisiaj traumę, nie zostaniesz sama, jeśli to ode mnie zależy. A zależy.
– Jakoś ostatnio nie mieliście wyrzutów sumienia!
– Bo ostatnio stwierdziliśmy, że lepiej nie wystawiać cię na kolejne wstrząsy, przynajmniej na razie. Jakbyś miała jakieś problemy, to przecież wiesz, gdzie znaleźć Michała, prawda?
Powalająca logika. Zostawmy w spokoju dziewczynę, dodam, że dość rozchwianą emocjonalnie, do tego samotną i zamkniętą w sobie, która właśnie przeżyła chyba największy szok w swoim życiu. Wzniosłam oczu ku niebu. No przecież to się nie mogło źle skończyć prawda?
– Możemy sobie coś wytłumaczyć? – wkurzyłam się. Idąc za radą Małej Mi mogę być albo szczęśliwa, albo zła, do tego pierwszego było mi daleko, za to drugie było chyba jedyną możliwością, żebym się uzewnętrzniła. O ile się nie rozryczę. – Tak szczerze, jak kobieta kobiecie? Ty nie masz pojęcia, ile ja mam problemów. Od dwóch tygodni mam takie koszmary, że jak się już wreszcie z takiego obudzę, to już więcej nie zasnę. I to nie jakieś niewyraźne powidoki albo wrażenie, że coś się na mnie gapi. – Laura nie wyglądała na szczęśliwą z nagłego wybuchu moich zwierzeń. Szczerze, wyglądała, jakby zastanawiała się, czy mnie zatkać czymkolwiek co jej w ręce wpadnie, a w ostateczności rzeczoną ręką, czy po prostu mnie walnąć w łeb i udawać, że wcale nie straciłam przytomności, to tylko narkolepsja, koleżanka już tak ma. – Nie, ja mam codzienny seans wspomnień drude i, uwierz mi, baba była porąbana. Poza tym jestem samotna, najprawdopodobniej mam lekki przypadek depresji, moja samoocena leży gdzieś na poziomie Rowu Mariańskiego i ogólnie jestem żałosna. A tak w ogóle, to chyba wreszcie mnie dopadł szok, bo w normalnej sytuacji, w życiu bym tego nie powiedziała, zwłaszcza w miejscu publicznym, a teraz zamilknę na wieki i nie będę się więcej poniżać, howgh – zakończyłam tę tyradę i potoczyłam wokół wzrokiem cokolwiek wariackim. Jest na sali psychiatra?
Popatrzyła na mnie z dziwną mieszanką współczucia i niedowierzania. No co się dziwisz, nie można mieć problemów poza nadprzyrodzonymi wyskakującymi na mnie z lodówki?
Resztę drogi spędziłyśmy nie odzywając się do siebie. Laura próbowała mnie objąć ramieniem, ale dokładnie wymierzony w żebra cios łokciem natychmiast wybił jej ten pomysł z głowy.

Wytuliła mnie później, jak obudziłam się o trzeciej w nocy na ichniej kanapie i wpadłam w cichą, prywatną histerię. Wyszło na to, że wilkołaki są w stanie wyczuć, że ktoś ma atak za ścianą. A może słyszała, jak hiperwentyluję w poduszkę…

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 2



Dawid rzucił się do przodu, kiedy dziewczyna nagle zbladła i potoczyła dookoła nieprzytomnym spojrzeniem. No jeszcze tego brakowało, żeby jedna z potencjalnych ofiar dostała ataku paniki albo zemdlała. Szybko się jednak otrząsnęła, choć normalnych kolorów nie odzyskała.
Dawid już miał odetchnąć z ulgą, ale cholera musiała się właśnie wtedy odezwać cichym, zdartym głosem. Miał wrażenie, jakby dźwięk jeździł mu po odkrytych nerwach. Jasne, wcześniej miała wysoki głos, w początkowej panice nawet odrobinę zbyt wysoki, ale później już się w miarę kontrolowała i nie powodowała u niego chęci zakneblowania jej.
Uniosła na niego nieprzyjemnie nieprzytomne spojrzenie brązowych oczu i to chyba był ostatni moment, w którym jeszcze miała władzę nad swoim ciałem. W następnej sekundzie Dawid wpatrywał się całkowicie czarne ślepia w nawet dość ładnej, dziewczęcej twarzy.
Złapał chłopaka za rękaw i błyskawicznie przesunął go za siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się upiornie, jakby nie do końca wiedziała, jak kontrolować poszczególne mięśnie. Prawdopodobnie nie wiedziała. Dawid w duchu irracjonalnie skarcił się, że nawet nie zapytali jej, jak ma na imię. Obojga nie spytali. Nieźle im szło nie bycie potworami w tej bajce, naprawdę. Laura momentalnie była tuż obok niego. Chłopak pojękiwał cichutko, mamrocząc coś pod nosem za ich plecami, wczepiony palcami w kurtkę Dawida. Czuł, że dzieciak drży na całym ciele.
Cholera, trzeba było złapać oboje osobno, po jednym na podejrzanego dzieciaka, wtedy przynajmniej nie musieliby przejmować się bezpieczeństwem tego, które nie zostało opętane.
Dziewczyna zaczęła wstawać, z trudem, nie do końca radząc sobie z niebotycznie wysokimi szpilkami. Najwyraźniej nawet do głowy drude nie przyszło, żeby zrzucić buty, nieporadnie próbowała złapać równowagę. Daleko jej było do gracji, z jaką dziewczyna poruszała się nawet po wyłożonym brukiem rynku. Laura nie musiała nawet zwracać jego uwagi na to, że dziewucha potrafiła chodzić na obcasach – sama nigdy do końca tej sztuki nie opanowała, nawet z nadnaturalnym wspomaganiem zwierzęcego refleksu i siły.
– Macie, dzieci, pojęcie, ile zajęło mi znalezienie was? A później jeszcze ile ja się naczekałam, na kogoś podatnego na opętanie, koszmar, jak już ktoś z choć iskierką mocy, to gruntownie pozbawiona dziewictwa! – Drude perorowała, robiąc drobne, chybotliwe kroczki w ich kierunku. Na każdy jej krok do przodu ich trójka robiła jeden, wyraźnie dłuższy, do tyłu. Niestety, pustka w drzwiach była już przeraźliwie blisko, któreś z nich musiało zabrać chłopaka i z powrotem zapieczętować salę.
Tym razem drude nie mogła uciec.
Nawet nie podejmowali decyzji, po prostu, Laura złapała dzieciaka za wszarz i wręcz rzuciła się z nim w drugie drzwi, omijając opętaną dziewczynę szerokim łukiem. Ta nawet się na nich nie obejrzała, więc Laura capnęła też kustoszkę i znikła w ciemności, na którą nakładał się drżący jak w upale obraz poprzedniej sali.
Dawid upewnił się, że pustka we framudze wróciła na swoje miejsce i skupił całą swoją uwagę na drude. Dziewczyna poruszała się dziwnie, jej gesty były szybkie, jakby coś szarpało raczej niż po prostu ruszało jej mięśniami. Przekrzywiła urywanym gestem głowę, otworzyła szeroko oczy w wyrazie obłudnie naiwnego zdziwienia.
– Spokojnie, znajdę twoją siostrę. Na razie zajmę się tobą, chłopcze. Stąd mi przecież nie uciekniesz, jedno z was musi być w środku, żeby bariera trzymała, prawda?
Znowu ten upiornie radosny uśmiech.
– Wolałem, jak byłaś pokręconą staruchą bez zębów – warknął jej w twarz. Kiedy zbliżyła się na wyciągnięcie ręki?
Roześmiała się zgrzytliwie, śmiechem zupełnie niepasującym do delikatnej dziewuszki. O to jej w końcu chodziło, prawda? Cały ten burdel z opętaniem miał jeden cel – przestać rzucać się w oczy, znaleźć sobie jakieś młode, w miarę ładne ciało i dalej robić swoje – czyli mordować, palić i takie tam, średniowieczne rozrywki.
– Jak zawsze uroczy. Ale niestety zniszczyliście moje poprzednie ciało, musiałam się jakoś ratować, prawda? – Uśmiechnęła się obłudnie. Dawida aż obtrząsnęło, taki uśmiech powinien odsłaniać bezzębne, poczerniałe dziąsła, nie podobał mu się na tej twarzy. Nie czekając na jego odpowiedź, drude kontynuowała. – Wiesz, ile ja siedziałam w tym nieszczęsnym medalionie? Jak ja się nudziłam? Przyznam wam, szczyle, zaskoczyliście mnie, nawet nie zdążyłam sobie skombinować jakiejś książki. Ale nie ma tego złego, kochanie ty moje, miałam dużo czasu, żeby przemyśleć, co wam zrobię, jak już będę miała nowe, młode ciało. I proszę! Szkoda tylko, że akurat wy też mnie szukaliście, ale dziękuję za te parę minut forów, gdybyście nie ostrzegli pewnie nawet bym się was nie spodziewała tak zaraz.
Dawid uniósł brwi. Przecież dziewczyna widziała go dzisiaj w antykwariacie, biorąc pod uwagę jej reakcję na jego ponure spojrzenie, pewnie zapadł jej w pamięć. Powinna mieć to na wierzchu świadomości…
Może dziewczyna nie jest aż tak smętną sierotą, za jaką ją wziął? Nie, na pewno nie jest, już sam fakt, że tak szybko się opanowała o czymś świadczył. Wziął głęboki oddech. Spróbować zawsze można, chociaż wolał nie ostrzegać drude, że właścicielka ciała może jeszcze jej nabruździć. Ale wyboru specjalnego nie miał, nawet jeśli Laura zawiadomiła miejscowych łowców, że coś jest nie tak, pewnie nie zdążą tutaj dotrzeć w godzinach szczytu, zanim drude go rozszarpie. Nie chciał robić krzywdy dziewczynie, jeśli istniała szansa, że jeszcze coś z niej zostało.
Ścisnął w kieszeni świstek papieru, który dał mu Michał. Dziewczyna była już tuż przy nim, czuł ciepło jej ciała nawet przez jej płaszcz i swoją kurtkę. Uniosła do jego twarzy dłonie, na jej ustach zaigrał pogodny uśmiech. Przez ułamek sekundy pod paskudnym wrażeniem, jakie pozostawiała starucha kontrolująca jej ciało była wręcz piękna. Nawet oczy, całkowicie wypełnione bezdenną czernią wydawały się dużo większe i, w jakimś sensie, urocze. Upiorne, ale urocze. Dawid odepchnął ją mocno, drude nie utrzymała równowagi, nadal nieprzyzwyczajona do szpilek i runęła ciężko na podłogę. Zanim zaczęła gramolić się z powrotem na nogi, Dawid siedział już na niej okrakiem, przytrzymując jej nadgarstki.
– Cholera, trzeba było chociaż zapytać, jak ma na imię – mruknął, znów niezadowolony z braku chociaż tej informacji.
– Kasia – uświadomiła go drude, z wyrazem uprzejmego zainteresowania na twarzy.
– Maleńka – zignorował życzliwą podpowiedź wiedźmy – posłuchaj mnie, jeśli tam gdzieś jesteś. Chyba nie chcesz, żeby tak cholera cię nosiła, prawda? I jeszcze żeby używała twojego ciała do zabijania niewinnych ludzi? Musisz mi pomóc, słyszysz?
Drude na takie dictum trochę się zdenerwowała. Jej twarz wykrzywiła się w iście wiedźmim grymasie wściekłości kiedy bez problemu wyrwała dłonie z uścisku Dawida i odepchnęła go mocno, aż z impetem uderzył w ścianę, cudem tylko unikając wpadnięcia na gablotę wypełnioną japońskim żelastwem.
Przez chwilę próbował złapać oddech, zamroczony uderzeniem głową w ścianę. Drude w tym czasie jakoś zdołała stanąć na nogach, chociaż nadal nie wyglądała zbyt stabilnie.
– Myślisz, że to małe, żałosne stworzenie coś może? – wysyczała, zgarbiona na środku sali. Palce jej drobnych dłoni wykrzywiły się w szpony, przez twarz przeświecał powidok paskudnej staruchy. Tak, teraz wyglądała jak wiedźma, którą poznał. I którą, miał nadzieję, zabił. Okazało się, oczywiście, że jego nadzieje były płonne, bo przecież w jego życiu nie mogło się coś w końcu ułożyć, prawda? Spojrzał ponuro na dziewczynę i nad jej ramieniem zauważył, że pustka, wypełniająca drzwi znowu pokrywa się falującym, niestabilnym obrazem poprzedniej sali. Czyżby kawaleria jednak zdążyła dotrzeć na czas?
Drude nagle stanęła stabilniej na obcasach, wyprostowała się i spojrzała na niego brązowymi, idealnie ludzkimi oczami.
– Błagam, powiedz mi, że masz jakiś sposób, żeby ją ze mnie wyciągnąć. – Głos miała znów normalny, wysoki, ale nawet przyjemny, nawet, jeśli brzmiała w nim desperacja przemieszana z obrzydzeniem.

Wiecie, jakie to jest wrażenie, kiedy nagle coś ładuje ci się do świadomości i przejmuje kontrolę nad wszystkim? Ciałem, umysłem, wspomnieniami? Wyciąga wszystko na wierzch, przegląda, gmera paluchem w najgłębiej skrywanych sekretach?
Nieprzyjemne. Denerwujące, bolesne i mocno poniżające. Drude, czy jak jej tam, załatwiła sprawę bardzo szybko, choć, mam wrażenie, niedokładnie. Możliwe, że nie spodziewała się, że zachowam jakiś wymiar świadomości. Ale zachowałam i bardzo nie podobało mi się to, co wyrabiała z moim ciałem. Ze mną samą też zrobiła nieprzyjemne rzeczy. Mogła zrobić gorsze, mogła mnie wrzucić w jakieś moje złe wspomnienie, albo co, ale i tak bycie zawieszoną gdzieś trzy centymetry za własnymi oczami, w kompletnej pustce, lodowatej i ciemnej, też najprzyjemniejsze nie było i na dodatek zaczęłam się zastanawiać, jak ta ciemność świadczy o zawartości mojej łepetyny. A jeszcze, żeby nie było nudno i normalnie, miałam co chwila powidoki tego, co, chyba, działo się na zewnątrz mnie. Przyznam szczerze, że widok Dawida siedzącego okrakiem na moich biodrach to mi się jeszcze długo będzie śnił po nocach. Niekoniecznie w tym samym kontekście jak samo opętanie przez morderczą wiedźmę.
A później ten cholerny ponurak wziął i wjechał mi na ambicję. Chcesz pomocy? Proszę cię bardzo, powiedz mi tylko, jak? Bo ja nie mam idei, jak opanować swoje własne ciało, będące pod kontrolą wiedźmy, która chyba ma nade mną przewagę nie tylko wieku, ale i opętanych przez nią do tej pory osób.
Ale jak sie nie psewrócis, to sie nie naucys, jak mówi mądrość ludowa, więc co mi tam. Wrąbała mnie tutaj, bo mnie rozproszyła jakimś nieprzyjemnym wspomnieniem a później dołożyła czymś dziwnym, jakby mentalnym uderzeniem z sierpa. No dobra, kochana, siedzimy obie w jednym mózgu, a że skupionaś aktualnie na wilkołaku… to najwyraźniej działa w obie strony, takie grzebanie sobie w czyichś wspomnieniach. Też tak umiem, paskudo!
Nawet nie patrzyłam, co wygrzebałam, znalazłam po prostu parę rzeczy na samym dnie jej świadomości, takich zakurzonych i zawalonych wszystkim innym i po prostu pchnęłam to wszystko na wierzch. A później skupiłam się, na tyle, na ile ja potrafię się skupić, i przyładowałam jej w mentalną szczękę.
I nagle stałam na środku sali naprzeciwko wciśniętego między gabloty, wspartego o ścianę Dawida. Wyraz twarzy miał cokolwiek zaskoczony. Ja pewnie też nie wyglądałam inteligentniej, więc chyba nie mam prawa śmiać się z jego rozdziawionej gęby. Ale jakie on ma urocze, królicze siekacze! Dobra, kochana, nie rozpraszaj się, nie wiesz, na jak długo wiedźmę ogłuszyłaś, lepiej przewidywać najgorsze.
– Błagam, powiedz mi, że masz jakiś sposób, żeby ją ze mnie wyciągnąć.
Otrząsnął się z odrętwienia i kiwnął głową. Podszedł do mnie ostrożne, stawiając kroki jakoś tak miękko. Jak wilk, okrążający ofiarę, nie chcąc jej spłoszyć. Czułam się trochę jak zahipnotyzowany przez drapieżnika królik. W tym momencie naprawdę nie miałam wątpliwości, że jest w nim coś nieludzkiego. Krwiożerczego wręcz.
– Potrzebuję trochę twojej krwi – wyjaśnił, kiedy stał już jakiś metr przede mną. Ja nie lubię, jak nagle mi się objawia prekognicja. Zwłaszcza w takim kontekście.
– Trochę… znaczy ile? – zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do łba. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że chyba najważniejsze w tej sytuacji.
– Trochę – uspokoił mnie, wyciągając do mnie dłoń. Dłoń ładną, silną, ale szczupłą, o długich palcach… zakończonych aktualnie ostrymi szponami, bo paznokciami już tego nazwać nie mogłam. Skontrolowałam wygląd jego twarzy, ale nadal był po prostu przystojnym, deczko zarośniętym facetem. – Kilka kropel, nic więcej. Wystarczy, że cię drasnę.
Przełknęłam ślinę. Mam dość wysoki próg bólu, krwi też się nie brzydzę (trudno jest być kobietą i mdleć na widok krwi, naprawdę, współczuję wszystkim, które tak mają), ale mam straszliwe opory, kiedy wiem, że krew poleci i będzie boleć.
W drugiej dłoni trzymał jakiś świstek, pognieciony, pożółkły… czy to jest pergamin?
Gdzieś za moimi oczami wiedźma zaczęła przytomnieć. Skinęłam głową, patrząc mu w oczy i wyciągnęłam do niego lewą rękę. Złapał mnie za nadgarstek, zdecydowanie, ale delikatnie, wykręcił mi dłoń wnętrzem do góry i przejechał pazurem po skórze. Zrobił to tak szybko, że z początku nawet nic nie poczułam, ale kiedy w rozcięciu pojawiły się czerwone kropelki szok minął i z sykiem próbowałam wyszarpnąć nadgarstek z jego uścisku. Trzymał jednak mocno i przechylił powoli moją dłoń tak, że krew kapała na pergamin. Były na nim jakieś znaki… ktoś wyrysował na nim krąg ciemnobrązowym atramentem. Przynajmniej mam nadzieję, że to był atrament.
W momencie, kiedy pierwsze krople skapywały na pergamin, drude odzyskała władzę nad moim ciałem.

Dziewczyna szarpnęła się, sycząc wściekle i nieludzko. Dawid, zaskoczony, uniósł wzrok i zastygł, pochylony nad dłonią dziewczyny tak, że był z nią twarzą w twarz. Trudno coś wyczytać z oczu pokrytych w całości czernią, ale wściekłość drude była czytelna nawet i bez tego.
Na pergamin spadła trzecia kropla.
Wiedźma charknęła paskudnie i wykrzywiła się jeszcze bardziej, tym razem jednak to nie była wściekłość, a ból. Wygięła się w bolesnym spazmie i wyjechały spod niej nogi. Dawid złapał ją, zanim rozbiła sobie głowę na podłodze i położył delikatnie na boku, starając się powstrzymać silniejsze spazmy, ale przy okazji niczego jej nie połamać. Oczy nadal miała otwarte, szeroko, jakby była zaskoczona, że to się dzieje naprawdę, więc mógł dokładnie obserwować, jak nieprzenikniona czerń ustępuje przekrwionej bieli białek i brązowi tęczówek dziewczyny. Rzuciło nią po raz ostatni chwilę po tym, jak ostatnia smuga czerni znikła z jej oczu, które się zamknęły, a po chwili z cichym westchnieniem rozluźniła się. Dawid miał nadzieję, że po prostu wykończyło ją walczenie z wiedźmą. Wytłumaczenie odpowiednim władzom, które już pewnie czyhały za barierą oddzielającą salę od reszty rzeczywistości, czemu dziewczyna nagle doznała rozległych uszkodzeń mózgu jakoś nie wydawało mu się łatwe.
Bariera właśnie się rozpływała, ostatnie strzępki ciemności rozerwały się na czole i piersi mężczyzny, który właśnie wparował do sali. Dawid ledwo powstrzymał się od pokazania zębów. Jeszcze jego tu brakowało. Za plecami mężczyzny Laura robiła uspokajające gesty i równocześnie unosiła pytająco brwi, a trochę z boku stał ochroniarz i właśnie chyba do niego docierało, co widzi. Na szczęście akurat ten moment dziewczyna wybrała sobie, żeby się obudzić. Rzęsy (długie rzęsy, nawet niepociągnięte maskarą, nie czuć od niej było żadną chemią) zadrżały na bladych policzkach i niedoszła ofiara drude z cichym jękiem odzyskała przytomność.

Dobra, mogło chyba być gorzej. Po tym, jak krwiożercza wiedźma odzyskała panowanie nad moim własnym osobistym ciałem akurat w momencie, kiedy wilkołak, którego zamiarowała zabić robi coś, co chyba miało jej zaszkodzić, spodziewałam się obudzić w gorszych sytuacjach. O ile w ogóle dane byłoby mi się obudzić. Co nie zmienia faktu, że średnio fajnie jest się obudzić na glebie, z nowo poznanym wilkołakiem pochylonym nade mną jakoś tak… zaborczo? Z dwoma obcymi facetami w sali. Otuchy dodawał mi tylko fakt, że nikt jeszcze nie stracił kończyn a gdzieś w tle majaczyła mi sylwetka Laury. Wyglądała na spokojną, więc chyba nie zanosiło się na to, żeby ktoś zginął.
– Wszystko w porządku? – Rzucił się ku mnie gość w ochroniarskim wdzianku. – Dobrze się pani czuje?
– Nic się nie stało, po prostu zasłabła – wyjaśnił za mnie Dawid, nie spuszczając wzroku z drugiego mężczyzny, który pojawił się w sali kiedy ja byłam najwyraźniej nieprzytomna.
Hubba hubba hubba… no, to mi się podoba! Jeszcze żeby nie patrzył tak ponuro, to już w ogóle byłby cud, miód i maliny. Czterdziestki pewnie jeszcze nie miał, ale charakter już mu na twarz wylazł i tylko dodawał uroku i tak już przystojnej fizys okolonej jasnymi włosami. Zbudowany też był niczego sobie, szczupły, ale umięśniony, w inny sposób niż Dawid, raczej po żołniersku niż jakby codziennie biegał na siłownię.
Dawid spojrzał na mnie z dziwnym potępieniem, ignorując równie potępiające spojrzenie, którym traktował go ochroniarz, klęczący obok mnie.
Stwierdziłam, że tak leżeć i ścierać kurze to jednak nie dla mnie i ostrożnie uniosłam się na łokciu. Dawid momentalnie mnie podtrzymał i palnął:
– Ostrożnie, kochanie.
Aż mnie na moment zamurowało. Zamrugałam na niego wyraziście, po sowiemu. Dobrze, że ochroniarz też gapił się na Dawida, a nie na mnie, bo natychmiast by się zorientował, że coś jest nie halo. Mógł ostrzec, ale ostatecznie jakoś stąd wyjść musimy, a żeby obyło się bez karetki chyba lepiej będzie, jeśli ochroniarz nie wbije sobie do łba, że to Dawid mógł mi coś zrobić. Albo co.
– Przepraszam, to moja wina. – Pojechałam w naiwną trzpiotkę. – Cały dzień się dzisiaj marnie czułam, ale akurat oboje mieliśmy wolne a ja chciałam już od jakiegoś czasu obejrzeć tą wystawę, a później zgasły światła i się wystraszyłam i…
Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech, nadal jeździło mi przed oczami i czułam, jakby mi ktoś mózg przeciągnął przez wyżymaczkę. Wyglądało na to, że tyle wystarczyło i ochroniarz spojrzał na Dawida przychylniej. Że niby taki dobry chłopak, dał się durnej dziewczynie wyciągnąć do muzeum zamiast zostać w domu jak ma wolne, a później jeszcze łapał, jak przytomność traciła…
A propos, gdzie ten papiór? Mam nadzieję, że nie wala się gdzieś za naszymi plecami, bo dopiero się zrobi śmiesznie. Na wszelki wypadek zamknęłam lewą dłoń w pięść, żeby nie było widać śladów krwi. I zacisnęłam zęby, bo za którymś razem, jak upadałam chyba w końcu skręciłam sobie tę kostkę. Niestety, ochroniarz zauważył krew na mojej dłoni i przyczepił się do tego. Dawid zrobił wielkie oczy i rzucił się sprawdzać, czy przeżyję ten straszliwy krwotok, ja w przypływie natchnienia stwierdziłam, że pewnie się drasnęłam o medalion, w końcu raz już dzisiaj się o niego dziabnęłam, prawda? Gość chyba uwierzył, bo nie drążył tematu, kazał to tylko szybko opatrzyć.
Odstawiliśmy pantomimę, on zatroskany chłopak, ja przepraszająco uśmiechnięta, naprawdę, nic się nie stało, ja tak czasem mam, i jakoś zdołaliśmy wydostać się z muzeum tylko z przykazem, żebym zbadała sobie poziom cukru, bo to może być coś poważnego, siostra ochroniarza omal nie umarła, a zaczęło jej się tak samo niewinnie. Laura i nieznajomy przystojniak wyszli zaraz za nami. Jakimś cudem straciłam równowagę dopiero, jak byliśmy na wysokości Panoramy. Oj, jak mnie łapali, wszyscy troje na wyścigi. W trybie ekspresowym zostałam dotransportowana do pobliskiej ławki i po drodze opieprzona, że nie mówię, że coś mi się stało. A jak już usiadłam, to chyba zaczęła ze mnie schodzić adrenalina i poczułam, że rzeczywiście trzy razy lądowałam na podłodze, dłoń zaćmiła delikatnie, kostka mniej delikatnie i się z tego wszystkiego wzięłam i rozpłakałam. I tak dobrze, że dopiero teraz.
Wszyscy troje naraz bardzo wyraźnie spanikowali, wciąż bezimienny przystojniak szybko jednak odzyskał jako taką równowagę.
– Hej, spokojnie, co się stało?
Popatrzyłam na niego jak na idiotę zza zakapanych szkieł. Dobrze, że nie założyłam dzisiaj kontaktów, to by dopiero bolało.
– Mam najwyraźniej skręconą kostkę, pokaleczoną dłoń, siniaki w paru delikatnych miejscach, jestem zmęczona i, przyznam szczerze, przerażona, właśnie okłamałam ochroniarza i wylazłam z muzeum z trójką ludzi, których nie znam i którzy równie dobrze mogą być wariatami! – wymieniałam na palcach nieuszkodzonej ręki. –  A wspominałam że sama mogę też być wariatką? To, albo właśnie zostałam opętana przez jakąś dawno zdechłą wiedźmę i sama nie wiem co gorsze!
Chyba pojął co chciałam przekazać, bo odsunął się i uśmiechnął przepraszająco, unosząc dłonie, że niby on nie chce mi krzywdy robić. Laura tymczasem strofowała brata parę metrów od ławki, na której ja właśnie przechodziła załamanie nerwowe. W końcu Dawid, czegoś strasznie wściekły, pokazał jej skrwawiony świstek i to ją wyraźnie uspokoiło, bo nawet się do niego uśmiechnęła i poklepała po głowie jak psa, który posłusznie wykonał polecenie.
Jeszcze chwilę poryczałam, ale w końcu stwierdziłam, że tak do niczego nie dojdę i wypadałoby się uspokoić. Podkuliłam nogi (przy czym skręconą wyciągnęłam odrobinę do przodu, wolałam nie ryzykować opierania jej o nic, więc tak sobie wisiała bezwładnie i bolała) i objęłam je ramionami, głowę schowałam w kolanach i przez chwilę oddychałam w ciemną ciszę. Nie miałam nawet zamiaru się aktualnie przejmować faktem, że mam na sobie miniówkę, która nawet w normalnych warunkach grozi nieprzyzwoitym obnażaniem się, a co dopiero teraz. Ciul z tym, mam grube rajstopy i jestem po przejściach, jak ktoś sobie chce zaglądać pod moją spódnicę – jego sprawa.
Jak już stwierdziłam, że nie powinnam znowu wybuchnąć histerycznym płaczem, wyprostowałam się, założyłam szpilkę na nieuszkodzoną nogę, drugą oparłam na torebce, leżącej na glebie przede mną. Swoją drogą, miło, że ktoś ją zgarnął, sama o niej na śmierć zapomniałam. Otarłam oczy i policzki, które już delikatnie ściągała sól. Nie lubię płakać, ale czasem trzeba dla higieny psychicznej. Siąknęłam nosem i zebrałam w sobie całe moje pokłady godności własnej.
– Dobra. A teraz niech może mi ktoś wytłumaczy, co to było?
Zapadło milczenie. Chociaż, może już wcześniej przestali się kłócić a ja po prostu nie zwróciłam na to uwagi. Popatrzyli po sobie. No jeśli wam się wydaje, misie puszyste, że się wymigacie tylko wzruszeniem ramion, to się grubo mylicie. Skręcona kostka, poharatana ręka, że o siniakach i urazie psychicznym nie wspomnę! Uniosłam pytająco brwi i nie zmieniłam wyrazu twarzy. Ja może i jestem smętną firaną, ale nie będą mnie tutaj robić w bambuko. Jak już zaczęliście, to skończcie, trzeba mnie było łapać w ciemnym zaułku, byłoby lepiej i pewnie obyłoby się bez postronnych ofiar. A tak?
A skoro już o postronnych ofiarach mowa…
– I co z tym chłopakiem? – zwróciłam się do Laury. Ten temat chyba lepiej jej pasował, bo odetchnęła lekko, jakby z ulgą.
– Puściłam go. Po opuszczeniu bariery nic nie pamiętał, jeśli nie był w to wszystko zamieszany bezpośrednio… – chyba zorientowała się, że palnęła, bo jakoś tak skuliła się w sobie, zgromiona ciężkim spojrzeniem brata.
– Dobra, powiedzmy, że wierzę. To teraz mi proszę odpowiedzieć na pierwsze pytanie – nie dawałam za wygraną. A jak mi spróbują symulować amnezję to się zdenerwuję. Nie wiem, co mogę przeciwko dwójce samozwańczych wilkołaków, ale mogę chociaż zacząć wrzeszczeć. Jeśli mają słuch lepszy niż normalni śmiertelnicy moje rejestry ich pewnie co najmniej ogłuszą.
– Nie tutaj – wtrącił się przystojniak. Nawet nie zauważyłam, jak usiadł obok mnie na ławce, tak zajęta byłam rodzeństwem. Błąd…
– A gdzie? – zainteresowałam się. – Nigdzie z wami nie jadę, a już na pewno nie do czyjegoś domu, a iść daleko nie zajdę – Podniosłam do góry nogę, żeby zaprezentować wszystkim obecnym nieprzyjemnie spuchniętą kostkę. Laura aż syknęła na ten widok.
– Jakieś propozycje?
– Może u Michała? – rzucił Dawid. – W miarę blisko i powinno ujść za neutralny grunt. I tak musimy do niego iść, a powinien przy okazji mieć apteczkę… Michał to właściciel antykwariatu – dodał, najwyraźniej widząc moje podejrzliwe spojrzenie.
No ja nie wiem, czy to taki neutralny grunt, skoro go znają… ale niekoniecznie mam wielki wybór, może dam radę tam jakoś dokuśtykać. W duchu podziękowałam wszelkim bóstwom skłonnym mnie wysłuchać, że postanowiłam ogolić dzisiaj nogi, bo najwyraźniej bez ściągania rajstop się nie obędzie, i kiwnęłam głową.
– Niech wam będzie.
Dawid podszedł do mnie akurat w momencie, kiedy znalazłam stopą drugiego buta i właśnie przekonywałam samą siebie, że to może jednak nie będzie aż taka droga przez mękę. Spojrzałam na niego zaskoczona i nawet nie zdążyłam zaprotestować, kiedy po prostu wyciągnął do mnie ręce i wziął w ramiona. Silne ale delikatne ramiona.
Tego…
Dobra, tak też można, pewnie będzie szybciej, ale może by tak ostrzegł?! Omal się własnym językiem nie udławiłam! Ma gość szczęście, że nie złapał mnie w talii, tylko na wysokości żeber, bo by się pewnie z rozumem nie pozbierał, jakbym się zaczęła odruchowo bronić. Taka już moja uroda, że nie lubię, jak mnie ludzie dotykają. No po prostu, a już jak ktoś się zacznie łapać za okolice talii to nie ręczę za stan uzębienia, jak już przestanę się wyrywać. I jeszcze do tego wszystkiego, dżentelmen jeden, trzymał mnie tak, że raczej siedziałam na jego ramieniu, więc nie świeciłam już tak bardzo bielizną. Znaczy, w ogóle nią nie świeciłam, nieprześwitujące rajtki miałam, ale i tak… Swoją drogą, to pewnie spokojnie mógłby mnie nieść na jednej ręce, jak dziecko.
Miło z jego strony, że pomyślał. Może jednak nie taki ponurak straszny, na jakiego wygląda? Jakby mi się jeszcze nie włączyła ogólna niezręczność, no bo w takiej nieistniejącej wręcz odległości od przystojniaków, że o kontakcie fizycznym nie wspomnę, to ja się raczej nigdy nie znajduję. Dobrze, że do antykwariatu blisko było, a że nie musiałam dyźdać o własnych ograniczonych siłach, to byliśmy tam w trybie ekspresowym. Jemu chyba też nie chciało się robić za dziwadło, więc tempo narzucił takie, że pozostała dwójka musiała prawie biec. Ponad ramieniem Dawida Laura świeciła mi radosnym uśmiechem i tylko resztki godności osobistej nie pozwoliły mi schować twarzy w zagłębieniu między szyją a ramieniem mojego wybawcy. Ale jak zobaczyłam, że moją torebką zaopiekował się nieznajomy, opadło mi wszystko, z głową włącznie. No są jakieś granice zawstydzania niepewnej siebie sieroty z fobią społeczną jak stąd do Tokio o z powrotem! Już nawet ból w kostce nie był wystarczający, żeby zagłuszyć moje z każdą chwilą rosnące zażenowanie.
Szczęśliwie szybko dotarliśmy do antykwariatu i, przy akompaniamencie ponaglających pytań właściciela (Michała, kotuś, Michała… po tej kołomyi raczej już nie będziesz mówiła mu „szefie”), zostałam nad wyraz delikatnie zdeponowana na szezlongu. Michał w tym czasie został pokrótce uświadomiony i, upewniwszy się, że nie wyglądam na umierającą, zmył się na zaplecze, najprawdopodobniej w poszukiwaniu mitycznej apteczki. Laura odepchnęła brata, który już się zabierał do szarmanckiego przyklęku przy moich stopach i sama zajęła to poczesne miejsce. Machnęła zniecierpliwiona ręką na panów i, kiedy już się odwrócili, mogłam spokojnie wyślizgnąć się z rajstop. Nie wiem, co za różnica, spódnica najważniejsze kawałki jednak zasłania, jakkolwiek nie starałaby się podjechać mi pod biust, ale, skoro nalegają, żeby być tak wyrozumiałymi…
Oj… no nienajlepiej to wygląda. Że spuchło, to widziałam już pod muzeum, ale takich wrażeń kolorystycznych to się nie spodziewałam, jak bozię szanuję. Kostka miała niezdrowy, niebieskawy odcień, który, jak podejrzewałam, niedługo miał rozlać się w przepiękną feerię barw, bo ja nie mogę mieć jednokolorowych siniaków, o nie! Ja mam full service, od żółci po czerwień, z zielenią, błękitem i fioletem po drodze, i to wszystko naraz w technikolorze. Aż mnie ciarki przeszły.
– Wszystko w porządku? – natychmiast zareagowała Laura. Coś popularne ostatnio to pytanie, wszyscy chcą wiedzieć, czy ja aby się nie potłukę nagle i niespodziewanie. Zaraz, jakie tam niespodziewanie, toż to cud jakiś niepojęty, że ja jeszcze tutaj w jakąś nerwicę nie popadłam, albo przynajmniej szok pourazowy. Chociaż, czy szok pourazowy nie powinien dopaść mnie pod muzeum? Czy to się może inkubować przez pół godziny i jedno załamanie nerwowe?
Moje rozważania przerwał Michał przybywający z odsieczą w postaci lekko już chyba przeterminowanej apteczki. Ale narzekać nie będę, opatrunki się raczej nie mogą przeterminować, a najwyraźniej jedyne, co mogli ze mną teraz zrobić, to usztywnić to cholerstwo i pomodlić się, żeby nie odpadło. No, chyba, że mają altacet, nie pogardziłabym aktualnie.
Nie mieli. I czegoś dziwnie milczeli, wpatrując się we mnie, jakbym miała zaraz wybuchnąć. Sycząc z bólu, kiedy Laura kręciła moją stopą na wszystkie strony, sprawdzając, jak jest źle (delikatna z tym była, przyznam, a ja mam bardzo czułe stopy i gdybym się nie powstrzymywała, to już dawno jeszcze bardziej bym sobie tę nieszczęsną kostkę uszkodziła, wybijając kobiecie zęby, a przynajmniej próbując. No co, łachotliwa jestem strasznie), potoczyłam wokół spojrzeniem równie ponurym co te panów. A co, ja też tak mogę, mnie bliżej jest do humorzastych nastolatków, ja jeszcze pamiętam, jak to jest!
Reakcji brak, Michał tylko przesunął się subtelnie między dwóch pozostałych. Oj, coś się oni nie lubią, ponurak dżentelmen i nieznajomy przystojniak. Szczerze, to ten drugi się chyba ani razu nie odezwał poza tym durnym pytaniem, czy wszystko w porządku…
No dobra, ugryzę, czymś się zająć trzeba, bo zaraz się wykręcę z własnej skóry.
– Czy ja się w końcu dowiem, w co ja się wpakowałam?
Popatrzyli po sobie jak banda dzieciaków przyłapanych na jakiejś psocie, ty powiedz, nie, ty, ja się wpakować nie mam zamiaru! Jeszcze tylko brakuje, żeby się zaczęli poszturchiwać. Laura udawała, że jej wcale tam nie ma. I co udajesz, durna, ja mam ci uwierzyć, że mam haluny? Niedoczekanie twoje!
– Co jest, mowę wam wszystkim odebrało, czy jak? – wkurzyłam się w końcu. Ja może i jestem w szoku, ale do jasnej cholery, jakieś wytłumaczenie mi się należy! – Uwierzę aktualnie pewnie w każdy idiotyzm, więc się może pospieszcie, zanim mój zdrowy rozsądek się obudzi i mi wmówi, że to wszystko to tylko jakiś durny sen i wtedy to już wam w nic nie uwierzę, zacznę natomiast się zastanawiać, czemu jestem taka posiniaczona w towarzystwie czwórki nieznanych mi ludzi!
No się wreszcie ocknęli!
– Krzysztof – odezwał się przystojny nieznajomy.
– No miło mi bardzo – sarknęłam, nie mogąc się powstrzymać. – A teraz proszę się ze mną podzielić tą, zapewne wciągającą i pełną zwrotów akcji, historią, która zakończyła się dla mnie tak jakoś dość średnio przyjemnie.
Dostaję słowotoków jak jestem zdenerwowana. Wini mnie ktoś?
Dawid wyraźnie nastroszył się w sobie. Jak sowa, którą ktoś zirytuje. Taka mała sówka, sóweczka… Z wilczymi zębami i ładnymi, choć deczko pazurzastymi dłońmi.
– Już ci wszystko wytłumaczyłem – obruszył się. Pod moim sceptycznym spojrzeniem mówiącym dość wyraźnie, że sobie żadnych wytłumaczeń nie przypominam, dodał: – W muzeum. Sama się dopraszałaś wytłumaczeń!
– Nie czuję się usatysfakcjonowana trzema zdaniami wytłumaczenia skleconymi naprędce na chwilę przed tym, jak coś założyło mi mentalnego nelsona i rzuciło mnie z powrotem w gimnazjum – uświadomiłam go.
– To co cię usatysfakcjonuje? – zapytał, a jadem w jego głosie możnaby obdzielić całe terrarium żmij.
– Wszystko. Od początku, czego od was chciała, czemu opętała właśnie mnie, co z nią zrobiliście?
Zapadła ciężka cisza.
– I czemu ten pan tak się wgapia w moje nogi? Ja wiem, ładne są i w ogóle, ale coś średnio mi się to podoba – zazezowałam na nowopoznanego Krzysia. Się nieco stropił, ale na krótko, szybko odzyskał rezon i zagapił się na mój nos. No ja wiem, że cudo to to nie jest, ale może by tak jednak subtelniej?! – I co w ogóle pana tutaj przywiało? – zainteresowałam się naiwnie.
– To od początku, czy tak sobie co chwila będziesz przypominać kolejne wąty? – zirytował się Dawid. Laura zgromiła go wzrokiem znad mumijki, która chwilę temu była moją biedną kostką, przewróciła oczami i w końcu obdarzyła mnie jakimiś informacjami.
– Krzysiek jest miejscowym łowcą.
No, to pięknie. Znalazłam się w środku jakiegoś idiotycznego paranormala. Dobra, przynajmniej wiem już, że mi się śni. Popieprzone to wszystko, ale świadomych snów się nie kopie w zadek póki trwają. To ja teraz poproszę, żeby pan łowca Krzyś padł przede mną na kolana.
Nie padł. Laura natomiast kontynuowała swój wywód.
– Jak się już pewnie zorientowałaś, chodzą po tym świecie rzeczy, które się nawet hollywoodzkim filmowcom nie śniły. W tym ja i mój brat. – Pokazała przy tym ząbki, białe i dłuuugie. I oczka jej się jakoś tak dziwnie zaświeciły…
To mi się nie śni? Serio, władowałam się w sam środek jakiegoś paranormalnego burdelu?
– Niektóre paskudy są miłe i puchate. – Tutaj uśmiechnęła się porozumiewawczo, że niby ona i jej brat się do tych miłych i puchatych zaliczają. – Inne trochę mniej. I, niestety, większość jest albo nieprzyjemna, albo neutralna. A my, do spółki z łowcami, staramy się jakoś nie dopuścić, żeby całą ludzkość zeżarły strzygi i wampiry.
Ja tak nie chcę! Ja chcę jak ten chłopak zapomnieć! Czemu mnie ta bariera czy co to tam było nie wyprało pamięci?!
– Drude nas trochę sponiewierała jakieś… pięć lat temu? Coś koło tego. W odpowiedzi my sponiewieraliśmy ją i myśleliśmy, że to by było na tyle, kiedy udało nam się zabić jej ciało. Parę miesięcy temu zorientowaliśmy się, że cholera przeżyła i zamelinowała się w jakimś przedmiocie, żeby przeczekać i znaleźć sobie jakiegoś nowego nosiciela. Okazało się, że nadal możemy ją wytropić po zapachu, nawet jeśli jest koszmarnie słaby, i tak trafiliśmy tutaj.
Boziu… oni tu wszyscy w to są zamieszani, tak? Gdyby nie to, że moje bliskie spotkanie z siłami nadprzyrodzonymi było tak realistyczne, to bym się zaczęła spodziewać jakiejś ukrytej kamery.
– Tyle tylko, że, tak jak w muzeum, przedmiot, w którym się schowała zbyt długo tutaj był, żeby dało się jednoznacznie stwierdzić, co to jest – do opowieści włączył się Dawid. – Wszystko zdążyło przesiąknąć. Michał, jak tylko się zorientował, że drude znikła zawiadomił nas i podzielił się zaklęciem, które tworzy barierę i może w pewnym sensie wyciągnąć pomieszczenie z rzeczywistości. Wygląda też na to, że przy okazji trochę zakrzywiło czasoprzestrzeń, bo na zewnątrz minęło parę sekund. Kartka, na którą nakapałem twoją krwią była pułapką, która ściągnęła w siebie całą energię wiedźmy. Teraz wystarczy ją spalić i nie powinniśmy już mieć problemu z cholerą.
A, czyli jestem wystarczająco przesiąknięta znajomością fantastycznych klisz i trafiłam w wyrwanie sali z rzeczywistości.
– Obiecałem, że jak coś się wydarzy, albo jeśli będę miał choć cień podejrzenia, który przedmiot jest opętany, dam znać – wtrącił swoje trzy grosze antykwariusz. – A godzinę po tym, jak Dawid wyszedł, nagle jej sygnatura znikła mi z oczu. Nadal nie wiem, jakim cudem nie udało mi się zauważyć, że na ciebie przeszła. – Pokręcił głową.
O, już nie ma panienki? Szkoda…
Dotknęłam medalionu dyndającego na mojej szyi. W tym momencie miałam wrażenie, że to pętla, na której omal nie zawisłam. Z dwójką wilkołaków do towarzystwa zresztą, a i kto wie, kogo jeszcze by przy okazji wiedźma zakatrupiła?
– To w ogóle nie powinno być możliwe – zirytował się czegoś Krzyś łowca. – Jeszcze że wbiła się w jakiś przedmiot uwierzę, ale żeby z tego wyjść potrzebne są skomplikowane rytuały! Potrzebowałaby miesięcy, żeby się w ogóle z martwego przedmiotu przebić do czyjejś podświadomości i wmówić ofierze, co ma robić!
Ha. No to już ma średni sens, medalion miałam od jakichś dwóch godzin i nic mi się po podświadomości nie pętało. Za bardzo.
Chyba.
– Nie, jeśli znalazła sobie nosiciela, który ma swoją własną moc – Michał popatrzył na mnie podejrzliwie. A później to już wszyscy czworo świdrowali mnie wzrokiem, jakby mnie podejrzewali, że w ogóle zasymulowałam tę całą drude i to wszystko to tak naprawdę byłam ja.
– Że niby ja? – Zwinęłam się w rozpaczliwym geście obrony na szezlongu. – Dobra, dziabnęłam się o medalion, ale jeśli o moc idzie, to chyba raczej nie tutaj – palnęłam, zdesperowana.
– Dziab… – Dawida aż zatchnęło. Wyglądało na to, że tylko jego ciężki szok uratował mnie przed uduszeniem. Reszta też nie wyglądała na specjalnie szczęśliwych tą informacją.
– Kiedy? – zapytał rzeczowo Michał.
– Kiedy rozplątywałam łańcuszki? Wyjechał mi z ręki i zahaczył o palec. Nawet dużo krwi nie było…
Co przypomniało mi o rozdziabanej dłoni. Podstawiłam ją Laurze, jak już ma apteczkę pod ręką, to niech się tym zajmie.
– No, to przynajmniej tłumaczy, jakim cudem drude tak szybko odzyskała siły – Krzyś łowca wzruszył ramionami.
Serio? Bo mnie to nic nie mówi. Michałowi chyba coś mówiło, Laurze zresztą też, bo on pokiwał ze znawstwem głową, ona miałam minę jakąś taką… smutną? I tylko Dawid miał minę wyrażającą takie samo niezrozumienie, jakie ja czułam. Panowie ogarniający zajęli się niewerbalną rozmową składającą się z uniesień brwi, urywanych gestów głowami i dziwnych skrzywień twarzy. Laura skończyła przemywać moją dłoń i nie wydawała się skłonna do zwierzeń. Ciul mnie to obchodzi, ktoś mi tutaj zaraz wytłumaczy, o co chodzi!
– Dobra, pomilczeliśmy sobie ze znawstwem, pokiwaliśmy głowami, doznaliśmy oświeceń… a teraz się proszę podzielić z tymi, którzy od godziny wiedzą, że duchy jednak istnieją.
Krzyś łowca z ciężkim westchnieniem usiadł koło mnie. I natychmiast się zebrał z miejsca pod moim bazyliszkowym spojrzeniem. Ja jestem w szoku, po przejściach i jeszcze mi tutaj wciskają jakieś kity, proszę mi nie naruszać przestrzeni osobistej!
Michał uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Gratuluję. Masz moc. I pracę.
Że niby co?! No on chyba nie chce mi powiedzieć, że…
Chciał.
– A weźcie wy wszyscy idźcie do diabła!

Do domu zawiozła mnie Laura. Kiedy wysiadałam z samochodu i powoli pełzłam do klatki wychyliła się przez okno i krzyknęła do mnie:
– Będzie dobrze!
Nie muszę chyba mówić, że bardziej się pomylić nie mogła?