Opowiadanie

Urban fantasy we Wrocławiu. Mamy nieśmiałą studentkę z talentem do pakowania się w kłopoty, rodzeństwo wilkołaków-prywatnych detektywów, szalonego bibliotekarza, łowców rodem z Supernatural i wiele innych nadnaturalnych i nienormalnych stworzeń, kreatur i potworów. A także książki obdarzone osobowością, uciążliwych klientów antykwariatu, nisko latające klątwy i nie-do-końca-Excalibura. 

Czyli co się dzieje, kiedy pierwszego dnia NaNoWriMo stwierdzić, że zaplanowany tekst nijak nie chce spod palców wyjść i zaczyna się pisać coś zupełnie innego bez rozpiski, bez fabuły, z kilkoma tylko pomysłami i postanowieniem, że jakoś się to skleci razem.
Pisane na żywioł, zapewne z kilkoma dziurami fabularnymi i idiotyzmami innymi, niż te popełniane przez główną bohaterkę, dziwnie podobną do samej autorki. 
Poprawione, niebetowane, więc wszelkie uwagi krytyczne widziane mile i bez foszenia. 
Niedokończone, nawet jeśli w limicie słów zabawy, na którą powstało się zmieściło; ciąg dalszy obmyślony tak samo jak początek - mgliście, ale z postanowieniem dokończenia. A przecież nic nie motywuje do pisania tak, jak z góry ustalony dedlajn.
Bonusowe punkty za wyłapanie nawiązań i inspiracji. Sama jestem ciekawa, co w mojej głowie jest moje, a co niezamierzenie pożyczone. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz