Dawid rzucił się do przodu, kiedy dziewczyna nagle zbladła
i potoczyła dookoła nieprzytomnym spojrzeniem. No jeszcze tego brakowało, żeby
jedna z potencjalnych ofiar dostała ataku paniki albo zemdlała. Szybko się
jednak otrząsnęła, choć normalnych kolorów nie odzyskała.
Dawid już miał odetchnąć z ulgą, ale cholera musiała się
właśnie wtedy odezwać cichym, zdartym głosem. Miał wrażenie, jakby dźwięk
jeździł mu po odkrytych nerwach. Jasne, wcześniej miała wysoki głos, w
początkowej panice nawet odrobinę zbyt wysoki, ale później już się w miarę
kontrolowała i nie powodowała u niego chęci zakneblowania jej.
Uniosła na niego nieprzyjemnie nieprzytomne spojrzenie
brązowych oczu i to chyba był ostatni moment, w którym jeszcze miała władzę nad
swoim ciałem. W następnej sekundzie Dawid wpatrywał się całkowicie czarne ślepia
w nawet dość ładnej, dziewczęcej twarzy.
Złapał chłopaka za rękaw i błyskawicznie przesunął go za
siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się upiornie, jakby nie do końca wiedziała, jak
kontrolować poszczególne mięśnie. Prawdopodobnie nie wiedziała. Dawid w duchu
irracjonalnie skarcił się, że nawet nie zapytali jej, jak ma na imię. Obojga
nie spytali. Nieźle im szło nie bycie potworami w tej bajce, naprawdę. Laura
momentalnie była tuż obok niego. Chłopak pojękiwał cichutko, mamrocząc coś pod
nosem za ich plecami, wczepiony palcami w kurtkę Dawida. Czuł, że dzieciak drży
na całym ciele.
Cholera, trzeba było złapać oboje osobno, po jednym na
podejrzanego dzieciaka, wtedy przynajmniej nie musieliby przejmować się
bezpieczeństwem tego, które nie zostało opętane.
Dziewczyna zaczęła wstawać, z trudem, nie do końca radząc
sobie z niebotycznie wysokimi szpilkami. Najwyraźniej nawet do głowy drude nie
przyszło, żeby zrzucić buty, nieporadnie próbowała złapać równowagę. Daleko jej
było do gracji, z jaką dziewczyna poruszała się nawet po wyłożonym brukiem
rynku. Laura nie musiała nawet zwracać jego uwagi na to, że dziewucha potrafiła
chodzić na obcasach – sama nigdy do końca tej sztuki nie opanowała, nawet z
nadnaturalnym wspomaganiem zwierzęcego refleksu i siły.
– Macie, dzieci, pojęcie, ile zajęło mi znalezienie was? A
później jeszcze ile ja się naczekałam, na kogoś podatnego na opętanie, koszmar,
jak już ktoś z choć iskierką mocy, to gruntownie pozbawiona dziewictwa! – Drude
perorowała, robiąc drobne, chybotliwe kroczki w ich kierunku. Na każdy jej krok
do przodu ich trójka robiła jeden, wyraźnie dłuższy, do tyłu. Niestety, pustka
w drzwiach była już przeraźliwie blisko, któreś z nich musiało zabrać chłopaka
i z powrotem zapieczętować salę.
Tym razem drude nie mogła uciec.
Nawet nie podejmowali decyzji, po prostu, Laura złapała
dzieciaka za wszarz i wręcz rzuciła się z nim w drugie drzwi, omijając opętaną
dziewczynę szerokim łukiem. Ta nawet się na nich nie obejrzała, więc Laura capnęła
też kustoszkę i znikła w ciemności, na którą nakładał się drżący jak w upale
obraz poprzedniej sali.
Dawid upewnił się, że pustka we framudze wróciła na swoje
miejsce i skupił całą swoją uwagę na drude. Dziewczyna poruszała się dziwnie,
jej gesty były szybkie, jakby coś szarpało raczej niż po prostu ruszało jej
mięśniami. Przekrzywiła urywanym gestem głowę, otworzyła szeroko oczy w wyrazie
obłudnie naiwnego zdziwienia.
– Spokojnie, znajdę twoją siostrę. Na razie zajmę się tobą,
chłopcze. Stąd mi przecież nie uciekniesz, jedno z was musi być w środku, żeby
bariera trzymała, prawda?
Znowu ten upiornie radosny uśmiech.
– Wolałem, jak byłaś pokręconą staruchą bez zębów – warknął
jej w twarz. Kiedy zbliżyła się na wyciągnięcie ręki?
Roześmiała się zgrzytliwie, śmiechem zupełnie niepasującym
do delikatnej dziewuszki. O to jej w końcu chodziło, prawda? Cały ten burdel z
opętaniem miał jeden cel – przestać rzucać się w oczy, znaleźć sobie jakieś młode,
w miarę ładne ciało i dalej robić swoje – czyli mordować, palić i takie tam,
średniowieczne rozrywki.
– Jak zawsze uroczy. Ale niestety zniszczyliście moje poprzednie
ciało, musiałam się jakoś ratować, prawda? – Uśmiechnęła się obłudnie. Dawida
aż obtrząsnęło, taki uśmiech powinien odsłaniać bezzębne, poczerniałe dziąsła,
nie podobał mu się na tej twarzy. Nie czekając na jego odpowiedź, drude
kontynuowała. – Wiesz, ile ja siedziałam w tym nieszczęsnym medalionie? Jak ja
się nudziłam? Przyznam wam, szczyle, zaskoczyliście mnie, nawet nie zdążyłam
sobie skombinować jakiejś książki. Ale nie ma tego złego, kochanie ty moje,
miałam dużo czasu, żeby przemyśleć, co wam zrobię, jak już będę miała nowe,
młode ciało. I proszę! Szkoda tylko, że akurat wy też mnie szukaliście, ale
dziękuję za te parę minut forów, gdybyście nie ostrzegli pewnie nawet bym się
was nie spodziewała tak zaraz.
Dawid uniósł brwi. Przecież dziewczyna widziała go dzisiaj
w antykwariacie, biorąc pod uwagę jej reakcję na jego ponure spojrzenie, pewnie
zapadł jej w pamięć. Powinna mieć to na wierzchu świadomości…
Może dziewczyna nie jest aż tak smętną sierotą, za jaką ją
wziął? Nie, na pewno nie jest, już sam fakt, że tak szybko się opanowała o
czymś świadczył. Wziął głęboki oddech. Spróbować zawsze można, chociaż wolał
nie ostrzegać drude, że właścicielka ciała może jeszcze jej nabruździć. Ale wyboru
specjalnego nie miał, nawet jeśli Laura zawiadomiła miejscowych łowców, że coś
jest nie tak, pewnie nie zdążą tutaj dotrzeć w godzinach szczytu, zanim drude
go rozszarpie. Nie chciał robić krzywdy dziewczynie, jeśli istniała szansa, że
jeszcze coś z niej zostało.
Ścisnął w kieszeni świstek papieru, który dał mu Michał.
Dziewczyna była już tuż przy nim, czuł ciepło jej ciała nawet przez jej płaszcz
i swoją kurtkę. Uniosła do jego twarzy dłonie, na jej ustach zaigrał pogodny
uśmiech. Przez ułamek sekundy pod paskudnym wrażeniem, jakie pozostawiała
starucha kontrolująca jej ciało była wręcz piękna. Nawet oczy, całkowicie
wypełnione bezdenną czernią wydawały się dużo większe i, w jakimś sensie,
urocze. Upiorne, ale urocze. Dawid odepchnął ją mocno, drude nie utrzymała
równowagi, nadal nieprzyzwyczajona do szpilek i runęła ciężko na podłogę. Zanim
zaczęła gramolić się z powrotem na nogi, Dawid siedział już na niej okrakiem,
przytrzymując jej nadgarstki.
– Cholera, trzeba było chociaż zapytać, jak ma na imię –
mruknął, znów niezadowolony z braku chociaż tej informacji.
– Kasia – uświadomiła go drude, z wyrazem uprzejmego
zainteresowania na twarzy.
– Maleńka – zignorował życzliwą podpowiedź wiedźmy –
posłuchaj mnie, jeśli tam gdzieś jesteś. Chyba nie chcesz, żeby tak cholera cię
nosiła, prawda? I jeszcze żeby używała twojego ciała do zabijania niewinnych
ludzi? Musisz mi pomóc, słyszysz?
Drude na takie dictum trochę się zdenerwowała. Jej twarz
wykrzywiła się w iście wiedźmim grymasie wściekłości kiedy bez problemu wyrwała
dłonie z uścisku Dawida i odepchnęła go mocno, aż z impetem uderzył w ścianę,
cudem tylko unikając wpadnięcia na gablotę wypełnioną japońskim żelastwem.
Przez chwilę próbował złapać oddech, zamroczony uderzeniem
głową w ścianę. Drude w tym czasie jakoś zdołała stanąć na nogach, chociaż
nadal nie wyglądała zbyt stabilnie.
– Myślisz, że to małe, żałosne stworzenie coś może? –
wysyczała, zgarbiona na środku sali. Palce jej drobnych dłoni wykrzywiły się w
szpony, przez twarz przeświecał powidok paskudnej staruchy. Tak, teraz
wyglądała jak wiedźma, którą poznał. I którą, miał nadzieję, zabił. Okazało
się, oczywiście, że jego nadzieje były płonne, bo przecież w jego życiu nie
mogło się coś w końcu ułożyć, prawda? Spojrzał ponuro na dziewczynę i nad jej
ramieniem zauważył, że pustka, wypełniająca drzwi znowu pokrywa się falującym,
niestabilnym obrazem poprzedniej sali. Czyżby kawaleria jednak zdążyła dotrzeć
na czas?
Drude nagle stanęła stabilniej na obcasach, wyprostowała
się i spojrzała na niego brązowymi, idealnie ludzkimi oczami.
– Błagam, powiedz mi, że masz jakiś sposób, żeby ją ze mnie
wyciągnąć. – Głos miała znów normalny, wysoki, ale nawet przyjemny, nawet,
jeśli brzmiała w nim desperacja przemieszana z obrzydzeniem.
Wiecie, jakie to jest wrażenie, kiedy nagle coś ładuje ci
się do świadomości i przejmuje kontrolę nad wszystkim? Ciałem, umysłem,
wspomnieniami? Wyciąga wszystko na wierzch, przegląda, gmera paluchem w
najgłębiej skrywanych sekretach?
Nieprzyjemne. Denerwujące, bolesne i mocno poniżające.
Drude, czy jak jej tam, załatwiła sprawę bardzo szybko, choć, mam wrażenie,
niedokładnie. Możliwe, że nie spodziewała się, że zachowam jakiś wymiar
świadomości. Ale zachowałam i bardzo nie podobało mi się to, co wyrabiała z
moim ciałem. Ze mną samą też zrobiła nieprzyjemne rzeczy. Mogła zrobić gorsze,
mogła mnie wrzucić w jakieś moje złe wspomnienie, albo co, ale i tak bycie
zawieszoną gdzieś trzy centymetry za własnymi oczami, w kompletnej pustce,
lodowatej i ciemnej, też najprzyjemniejsze nie było i na dodatek zaczęłam się
zastanawiać, jak ta ciemność świadczy o zawartości mojej łepetyny. A jeszcze,
żeby nie było nudno i normalnie, miałam co chwila powidoki tego, co, chyba,
działo się na zewnątrz mnie. Przyznam szczerze, że widok Dawida siedzącego
okrakiem na moich biodrach to mi się jeszcze długo będzie śnił po nocach. Niekoniecznie
w tym samym kontekście jak samo opętanie przez morderczą wiedźmę.
A później ten cholerny ponurak wziął i wjechał mi na
ambicję. Chcesz pomocy? Proszę cię bardzo, powiedz mi tylko, jak? Bo ja nie mam
idei, jak opanować swoje własne ciało, będące pod kontrolą wiedźmy, która chyba
ma nade mną przewagę nie tylko wieku, ale i opętanych przez nią do tej pory
osób.
Ale jak sie nie psewrócis, to sie nie naucys, jak mówi
mądrość ludowa, więc co mi tam. Wrąbała mnie tutaj, bo mnie rozproszyła jakimś
nieprzyjemnym wspomnieniem a później dołożyła czymś dziwnym, jakby mentalnym
uderzeniem z sierpa. No dobra, kochana, siedzimy obie w jednym mózgu, a że
skupionaś aktualnie na wilkołaku… to najwyraźniej działa w obie strony, takie
grzebanie sobie w czyichś wspomnieniach. Też tak umiem, paskudo!
Nawet nie patrzyłam, co wygrzebałam, znalazłam po prostu
parę rzeczy na samym dnie jej świadomości, takich zakurzonych i zawalonych
wszystkim innym i po prostu pchnęłam to wszystko na wierzch. A później skupiłam
się, na tyle, na ile ja potrafię się skupić, i przyładowałam jej w mentalną
szczękę.
I nagle stałam na środku sali naprzeciwko wciśniętego
między gabloty, wspartego o ścianę Dawida. Wyraz twarzy miał cokolwiek
zaskoczony. Ja pewnie też nie wyglądałam inteligentniej, więc chyba nie mam
prawa śmiać się z jego rozdziawionej gęby. Ale jakie on ma urocze, królicze
siekacze! Dobra, kochana, nie rozpraszaj się, nie wiesz, na jak długo wiedźmę
ogłuszyłaś, lepiej przewidywać najgorsze.
– Błagam, powiedz mi, że masz jakiś sposób, żeby ją ze mnie
wyciągnąć.
Otrząsnął się z odrętwienia i kiwnął głową. Podszedł do
mnie ostrożne, stawiając kroki jakoś tak miękko. Jak wilk, okrążający ofiarę,
nie chcąc jej spłoszyć. Czułam się trochę jak zahipnotyzowany przez drapieżnika
królik. W tym momencie naprawdę nie miałam wątpliwości, że jest w nim coś
nieludzkiego. Krwiożerczego wręcz.
– Potrzebuję trochę twojej krwi – wyjaśnił, kiedy stał już
jakiś metr przede mną. Ja nie lubię, jak nagle mi się objawia prekognicja. Zwłaszcza
w takim kontekście.
– Trochę… znaczy ile? – zadałam pierwsze pytanie, jakie
przyszło mi do łba. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że chyba
najważniejsze w tej sytuacji.
– Trochę – uspokoił mnie, wyciągając do mnie dłoń. Dłoń
ładną, silną, ale szczupłą, o długich palcach… zakończonych aktualnie ostrymi
szponami, bo paznokciami już tego nazwać nie mogłam. Skontrolowałam wygląd jego
twarzy, ale nadal był po prostu przystojnym, deczko zarośniętym facetem. –
Kilka kropel, nic więcej. Wystarczy, że cię drasnę.
Przełknęłam ślinę. Mam dość wysoki próg bólu, krwi też się
nie brzydzę (trudno jest być kobietą i mdleć na widok krwi, naprawdę,
współczuję wszystkim, które tak mają), ale mam straszliwe opory, kiedy wiem, że
krew poleci i będzie boleć.
W drugiej dłoni trzymał jakiś świstek, pognieciony,
pożółkły… czy to jest pergamin?
Gdzieś za moimi oczami wiedźma zaczęła przytomnieć.
Skinęłam głową, patrząc mu w oczy i wyciągnęłam do niego lewą rękę. Złapał mnie
za nadgarstek, zdecydowanie, ale delikatnie, wykręcił mi dłoń wnętrzem do góry
i przejechał pazurem po skórze. Zrobił to tak szybko, że z początku nawet nic
nie poczułam, ale kiedy w rozcięciu pojawiły się czerwone kropelki szok minął i
z sykiem próbowałam wyszarpnąć nadgarstek z jego uścisku. Trzymał jednak mocno
i przechylił powoli moją dłoń tak, że krew kapała na pergamin. Były na nim
jakieś znaki… ktoś wyrysował na nim krąg ciemnobrązowym atramentem. Przynajmniej
mam nadzieję, że to był atrament.
W momencie, kiedy pierwsze krople skapywały na pergamin,
drude odzyskała władzę nad moim ciałem.
Dziewczyna szarpnęła się, sycząc wściekle i nieludzko.
Dawid, zaskoczony, uniósł wzrok i zastygł, pochylony nad dłonią dziewczyny tak,
że był z nią twarzą w twarz. Trudno coś wyczytać z oczu pokrytych w całości
czernią, ale wściekłość drude była czytelna nawet i bez tego.
Na pergamin spadła trzecia kropla.
Wiedźma charknęła paskudnie i wykrzywiła się jeszcze
bardziej, tym razem jednak to nie była wściekłość, a ból. Wygięła się w
bolesnym spazmie i wyjechały spod niej nogi. Dawid złapał ją, zanim rozbiła
sobie głowę na podłodze i położył delikatnie na boku, starając się powstrzymać
silniejsze spazmy, ale przy okazji niczego jej nie połamać. Oczy nadal miała
otwarte, szeroko, jakby była zaskoczona, że to się dzieje naprawdę, więc mógł
dokładnie obserwować, jak nieprzenikniona czerń ustępuje przekrwionej bieli
białek i brązowi tęczówek dziewczyny. Rzuciło nią po raz ostatni chwilę po tym,
jak ostatnia smuga czerni znikła z jej oczu, które się zamknęły, a po chwili z
cichym westchnieniem rozluźniła się. Dawid miał nadzieję, że po prostu
wykończyło ją walczenie z wiedźmą. Wytłumaczenie odpowiednim władzom, które już
pewnie czyhały za barierą oddzielającą salę od reszty rzeczywistości, czemu
dziewczyna nagle doznała rozległych uszkodzeń mózgu jakoś nie wydawało mu się
łatwe.
Bariera właśnie się rozpływała, ostatnie strzępki ciemności
rozerwały się na czole i piersi mężczyzny, który właśnie wparował do sali.
Dawid ledwo powstrzymał się od pokazania zębów. Jeszcze jego tu brakowało. Za plecami
mężczyzny Laura robiła uspokajające gesty i równocześnie unosiła pytająco brwi,
a trochę z boku stał ochroniarz i właśnie chyba do niego docierało, co widzi.
Na szczęście akurat ten moment dziewczyna wybrała sobie, żeby się obudzić.
Rzęsy (długie rzęsy, nawet niepociągnięte maskarą, nie czuć od niej było żadną
chemią) zadrżały na bladych policzkach i niedoszła ofiara drude z cichym jękiem
odzyskała przytomność.
Dobra, mogło chyba być gorzej. Po tym, jak krwiożercza
wiedźma odzyskała panowanie nad moim własnym osobistym ciałem akurat w
momencie, kiedy wilkołak, którego zamiarowała zabić robi coś, co chyba miało
jej zaszkodzić, spodziewałam się obudzić w gorszych sytuacjach. O ile w ogóle
dane byłoby mi się obudzić. Co nie zmienia faktu, że średnio fajnie jest się
obudzić na glebie, z nowo poznanym wilkołakiem pochylonym nade mną jakoś tak…
zaborczo? Z dwoma obcymi facetami w sali. Otuchy dodawał mi tylko fakt, że nikt
jeszcze nie stracił kończyn a gdzieś w tle majaczyła mi sylwetka Laury.
Wyglądała na spokojną, więc chyba nie zanosiło się na to, żeby ktoś zginął.
– Wszystko w porządku? – Rzucił się ku mnie gość w
ochroniarskim wdzianku. – Dobrze się pani czuje?
– Nic się nie stało, po prostu zasłabła – wyjaśnił za mnie
Dawid, nie spuszczając wzroku z drugiego mężczyzny, który pojawił się w sali
kiedy ja byłam najwyraźniej nieprzytomna.
Hubba hubba hubba… no, to mi się podoba! Jeszcze żeby nie
patrzył tak ponuro, to już w ogóle byłby cud, miód i maliny. Czterdziestki
pewnie jeszcze nie miał, ale charakter już mu na twarz wylazł i tylko dodawał
uroku i tak już przystojnej fizys okolonej jasnymi włosami. Zbudowany też był
niczego sobie, szczupły, ale umięśniony, w inny sposób niż Dawid, raczej po
żołniersku niż jakby codziennie biegał na siłownię.
Dawid spojrzał na mnie z dziwnym potępieniem, ignorując
równie potępiające spojrzenie, którym traktował go ochroniarz, klęczący obok
mnie.
Stwierdziłam, że tak leżeć i ścierać kurze to jednak nie
dla mnie i ostrożnie uniosłam się na łokciu. Dawid momentalnie mnie podtrzymał
i palnął:
– Ostrożnie, kochanie.
Aż mnie na moment zamurowało. Zamrugałam na niego wyraziście,
po sowiemu. Dobrze, że ochroniarz też gapił się na Dawida, a nie na mnie, bo
natychmiast by się zorientował, że coś jest nie halo. Mógł ostrzec, ale ostatecznie
jakoś stąd wyjść musimy, a żeby obyło się bez karetki chyba lepiej będzie,
jeśli ochroniarz nie wbije sobie do łba, że to Dawid mógł mi coś zrobić. Albo
co.
– Przepraszam, to moja wina. – Pojechałam w naiwną
trzpiotkę. – Cały dzień się dzisiaj marnie czułam, ale akurat oboje mieliśmy
wolne a ja chciałam już od jakiegoś czasu obejrzeć tą wystawę, a później zgasły
światła i się wystraszyłam i…
Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech, nadal
jeździło mi przed oczami i czułam, jakby mi ktoś mózg przeciągnął przez
wyżymaczkę. Wyglądało na to, że tyle wystarczyło i ochroniarz spojrzał na
Dawida przychylniej. Że niby taki dobry chłopak, dał się durnej dziewczynie
wyciągnąć do muzeum zamiast zostać w domu jak ma wolne, a później jeszcze
łapał, jak przytomność traciła…
A propos, gdzie ten papiór? Mam nadzieję, że nie wala się
gdzieś za naszymi plecami, bo dopiero się zrobi śmiesznie. Na wszelki wypadek
zamknęłam lewą dłoń w pięść, żeby nie było widać śladów krwi. I zacisnęłam
zęby, bo za którymś razem, jak upadałam chyba w końcu skręciłam sobie tę
kostkę. Niestety, ochroniarz zauważył krew na mojej dłoni i przyczepił się do
tego. Dawid zrobił wielkie oczy i rzucił się sprawdzać, czy przeżyję ten
straszliwy krwotok, ja w przypływie natchnienia stwierdziłam, że pewnie się
drasnęłam o medalion, w końcu raz już dzisiaj się o niego dziabnęłam, prawda?
Gość chyba uwierzył, bo nie drążył tematu, kazał to tylko szybko opatrzyć.
Odstawiliśmy pantomimę, on zatroskany chłopak, ja
przepraszająco uśmiechnięta, naprawdę, nic się nie stało, ja tak czasem mam, i
jakoś zdołaliśmy wydostać się z muzeum tylko z przykazem, żebym zbadała sobie
poziom cukru, bo to może być coś poważnego, siostra ochroniarza omal nie
umarła, a zaczęło jej się tak samo niewinnie. Laura i nieznajomy przystojniak
wyszli zaraz za nami. Jakimś cudem straciłam równowagę dopiero, jak byliśmy na
wysokości Panoramy. Oj, jak mnie łapali, wszyscy troje na wyścigi. W trybie
ekspresowym zostałam dotransportowana do pobliskiej ławki i po drodze
opieprzona, że nie mówię, że coś mi się stało. A jak już usiadłam, to chyba
zaczęła ze mnie schodzić adrenalina i poczułam, że rzeczywiście trzy razy
lądowałam na podłodze, dłoń zaćmiła delikatnie, kostka mniej delikatnie i się z
tego wszystkiego wzięłam i rozpłakałam. I tak dobrze, że dopiero teraz.
Wszyscy troje naraz bardzo wyraźnie spanikowali, wciąż
bezimienny przystojniak szybko jednak odzyskał jako taką równowagę.
– Hej, spokojnie, co się stało?
Popatrzyłam na niego jak na idiotę zza zakapanych szkieł.
Dobrze, że nie założyłam dzisiaj kontaktów, to by dopiero bolało.
– Mam najwyraźniej skręconą kostkę, pokaleczoną dłoń,
siniaki w paru delikatnych miejscach, jestem zmęczona i, przyznam szczerze,
przerażona, właśnie okłamałam ochroniarza i wylazłam z muzeum z trójką ludzi,
których nie znam i którzy równie dobrze mogą być wariatami! – wymieniałam na
palcach nieuszkodzonej ręki. – A
wspominałam że sama mogę też być wariatką? To, albo właśnie zostałam opętana
przez jakąś dawno zdechłą wiedźmę i sama nie wiem co gorsze!
Chyba pojął co chciałam przekazać, bo odsunął się i
uśmiechnął przepraszająco, unosząc dłonie, że niby on nie chce mi krzywdy robić.
Laura tymczasem strofowała brata parę metrów od ławki, na której ja właśnie
przechodziła załamanie nerwowe. W końcu Dawid, czegoś strasznie wściekły, pokazał
jej skrwawiony świstek i to ją wyraźnie uspokoiło, bo nawet się do niego
uśmiechnęła i poklepała po głowie jak psa, który posłusznie wykonał polecenie.
Jeszcze chwilę poryczałam, ale w końcu stwierdziłam, że tak
do niczego nie dojdę i wypadałoby się uspokoić. Podkuliłam nogi (przy czym
skręconą wyciągnęłam odrobinę do przodu, wolałam nie ryzykować opierania jej o
nic, więc tak sobie wisiała bezwładnie i bolała) i objęłam je ramionami, głowę
schowałam w kolanach i przez chwilę oddychałam w ciemną ciszę. Nie miałam nawet
zamiaru się aktualnie przejmować faktem, że mam na sobie miniówkę, która nawet
w normalnych warunkach grozi nieprzyzwoitym obnażaniem się, a co dopiero teraz.
Ciul z tym, mam grube rajstopy i jestem po przejściach, jak ktoś sobie chce zaglądać
pod moją spódnicę – jego sprawa.
Jak już stwierdziłam, że nie powinnam znowu wybuchnąć
histerycznym płaczem, wyprostowałam się, założyłam szpilkę na nieuszkodzoną
nogę, drugą oparłam na torebce, leżącej na glebie przede mną. Swoją drogą,
miło, że ktoś ją zgarnął, sama o niej na śmierć zapomniałam. Otarłam oczy i
policzki, które już delikatnie ściągała sól. Nie lubię płakać, ale czasem
trzeba dla higieny psychicznej. Siąknęłam nosem i zebrałam w sobie całe moje
pokłady godności własnej.
– Dobra. A teraz niech może mi ktoś wytłumaczy, co to było?
Zapadło milczenie. Chociaż, może już wcześniej przestali
się kłócić a ja po prostu nie zwróciłam na to uwagi. Popatrzyli po sobie. No
jeśli wam się wydaje, misie puszyste, że się wymigacie tylko wzruszeniem
ramion, to się grubo mylicie. Skręcona kostka, poharatana ręka, że o siniakach
i urazie psychicznym nie wspomnę! Uniosłam pytająco brwi i nie zmieniłam wyrazu
twarzy. Ja może i jestem smętną firaną, ale nie będą mnie tutaj robić w
bambuko. Jak już zaczęliście, to skończcie, trzeba mnie było łapać w ciemnym
zaułku, byłoby lepiej i pewnie obyłoby się bez postronnych ofiar. A tak?
A skoro już o postronnych ofiarach mowa…
– I co z tym chłopakiem? – zwróciłam się do Laury. Ten
temat chyba lepiej jej pasował, bo odetchnęła lekko, jakby z ulgą.
– Puściłam go. Po opuszczeniu bariery nic nie pamiętał,
jeśli nie był w to wszystko zamieszany bezpośrednio… – chyba zorientowała się,
że palnęła, bo jakoś tak skuliła się w sobie, zgromiona ciężkim spojrzeniem
brata.
– Dobra, powiedzmy, że wierzę. To teraz mi proszę
odpowiedzieć na pierwsze pytanie – nie dawałam za wygraną. A jak mi spróbują
symulować amnezję to się zdenerwuję. Nie wiem, co mogę przeciwko dwójce
samozwańczych wilkołaków, ale mogę chociaż zacząć wrzeszczeć. Jeśli mają słuch
lepszy niż normalni śmiertelnicy moje rejestry ich pewnie co najmniej ogłuszą.
– Nie tutaj – wtrącił się przystojniak. Nawet nie
zauważyłam, jak usiadł obok mnie na ławce, tak zajęta byłam rodzeństwem. Błąd…
– A gdzie? – zainteresowałam się. – Nigdzie z wami nie
jadę, a już na pewno nie do czyjegoś domu, a iść daleko nie zajdę – Podniosłam
do góry nogę, żeby zaprezentować wszystkim obecnym nieprzyjemnie spuchniętą
kostkę. Laura aż syknęła na ten widok.
– Jakieś propozycje?
– Może u Michała? – rzucił Dawid. – W miarę blisko i
powinno ujść za neutralny grunt. I tak musimy do niego iść, a powinien przy
okazji mieć apteczkę… Michał to właściciel antykwariatu – dodał, najwyraźniej
widząc moje podejrzliwe spojrzenie.
No ja nie wiem, czy to taki neutralny grunt, skoro go
znają… ale niekoniecznie mam wielki wybór, może dam radę tam jakoś dokuśtykać.
W duchu podziękowałam wszelkim bóstwom skłonnym mnie wysłuchać, że postanowiłam
ogolić dzisiaj nogi, bo najwyraźniej bez ściągania rajstop się nie obędzie, i
kiwnęłam głową.
– Niech wam będzie.
Dawid podszedł do mnie akurat w momencie, kiedy znalazłam
stopą drugiego buta i właśnie przekonywałam samą siebie, że to może jednak nie
będzie aż taka droga przez mękę. Spojrzałam na niego zaskoczona i nawet nie
zdążyłam zaprotestować, kiedy po prostu wyciągnął do mnie ręce i wziął w
ramiona. Silne ale delikatne ramiona.
…
Tego…
Dobra, tak też można, pewnie będzie szybciej, ale może by
tak ostrzegł?! Omal się własnym językiem nie udławiłam! Ma gość szczęście, że
nie złapał mnie w talii, tylko na wysokości żeber, bo by się pewnie z rozumem
nie pozbierał, jakbym się zaczęła odruchowo bronić. Taka już moja uroda, że nie
lubię, jak mnie ludzie dotykają. No po prostu, a już jak ktoś się zacznie łapać
za okolice talii to nie ręczę za stan uzębienia, jak już przestanę się wyrywać.
I jeszcze do tego wszystkiego, dżentelmen jeden, trzymał mnie tak, że raczej
siedziałam na jego ramieniu, więc nie świeciłam już tak bardzo bielizną.
Znaczy, w ogóle nią nie świeciłam, nieprześwitujące rajtki miałam, ale i tak…
Swoją drogą, to pewnie spokojnie mógłby mnie nieść na jednej ręce, jak dziecko.
Miło z jego strony, że pomyślał. Może jednak nie taki
ponurak straszny, na jakiego wygląda? Jakby mi się jeszcze nie włączyła ogólna
niezręczność, no bo w takiej nieistniejącej wręcz odległości od przystojniaków,
że o kontakcie fizycznym nie wspomnę, to ja się raczej nigdy nie znajduję.
Dobrze, że do antykwariatu blisko było, a że nie musiałam dyźdać o własnych
ograniczonych siłach, to byliśmy tam w trybie ekspresowym. Jemu chyba też nie
chciało się robić za dziwadło, więc tempo narzucił takie, że pozostała dwójka
musiała prawie biec. Ponad ramieniem Dawida Laura świeciła mi radosnym
uśmiechem i tylko resztki godności osobistej nie pozwoliły mi schować twarzy w
zagłębieniu między szyją a ramieniem mojego wybawcy. Ale jak zobaczyłam, że
moją torebką zaopiekował się nieznajomy, opadło mi wszystko, z głową włącznie.
No są jakieś granice zawstydzania niepewnej siebie sieroty z fobią społeczną
jak stąd do Tokio o z powrotem! Już nawet ból w kostce nie był wystarczający,
żeby zagłuszyć moje z każdą chwilą rosnące zażenowanie.
Szczęśliwie szybko dotarliśmy do antykwariatu i, przy
akompaniamencie ponaglających pytań właściciela (Michała, kotuś, Michała… po
tej kołomyi raczej już nie będziesz mówiła mu „szefie”), zostałam nad wyraz
delikatnie zdeponowana na szezlongu. Michał w tym czasie został pokrótce
uświadomiony i, upewniwszy się, że nie wyglądam na umierającą, zmył się na
zaplecze, najprawdopodobniej w poszukiwaniu mitycznej apteczki. Laura
odepchnęła brata, który już się zabierał do szarmanckiego przyklęku przy moich
stopach i sama zajęła to poczesne miejsce. Machnęła zniecierpliwiona ręką na
panów i, kiedy już się odwrócili, mogłam spokojnie wyślizgnąć się z rajstop.
Nie wiem, co za różnica, spódnica najważniejsze kawałki jednak zasłania,
jakkolwiek nie starałaby się podjechać mi pod biust, ale, skoro nalegają, żeby
być tak wyrozumiałymi…
Oj… no nienajlepiej to wygląda. Że spuchło, to widziałam
już pod muzeum, ale takich wrażeń kolorystycznych to się nie spodziewałam, jak
bozię szanuję. Kostka miała niezdrowy, niebieskawy odcień, który, jak
podejrzewałam, niedługo miał rozlać się w przepiękną feerię barw, bo ja nie
mogę mieć jednokolorowych siniaków, o nie! Ja mam full service, od żółci po
czerwień, z zielenią, błękitem i fioletem po drodze, i to wszystko naraz w
technikolorze. Aż mnie ciarki przeszły.
– Wszystko w porządku? – natychmiast zareagowała Laura. Coś
popularne ostatnio to pytanie, wszyscy chcą wiedzieć, czy ja aby się nie
potłukę nagle i niespodziewanie. Zaraz, jakie tam niespodziewanie, toż to cud
jakiś niepojęty, że ja jeszcze tutaj w jakąś nerwicę nie popadłam, albo
przynajmniej szok pourazowy. Chociaż, czy szok pourazowy nie powinien dopaść
mnie pod muzeum? Czy to się może inkubować przez pół godziny i jedno załamanie
nerwowe?
Moje rozważania przerwał Michał przybywający z odsieczą w
postaci lekko już chyba przeterminowanej apteczki. Ale narzekać nie będę,
opatrunki się raczej nie mogą przeterminować, a najwyraźniej jedyne, co mogli
ze mną teraz zrobić, to usztywnić to cholerstwo i pomodlić się, żeby nie
odpadło. No, chyba, że mają altacet, nie pogardziłabym aktualnie.
Nie mieli. I czegoś dziwnie milczeli, wpatrując się we
mnie, jakbym miała zaraz wybuchnąć. Sycząc z bólu, kiedy Laura kręciła moją
stopą na wszystkie strony, sprawdzając, jak jest źle (delikatna z tym była,
przyznam, a ja mam bardzo czułe stopy i gdybym się nie powstrzymywała, to już
dawno jeszcze bardziej bym sobie tę nieszczęsną kostkę uszkodziła, wybijając
kobiecie zęby, a przynajmniej próbując. No co, łachotliwa jestem strasznie),
potoczyłam wokół spojrzeniem równie ponurym co te panów. A co, ja też tak mogę,
mnie bliżej jest do humorzastych nastolatków, ja jeszcze pamiętam, jak to jest!
Reakcji brak, Michał tylko przesunął się subtelnie między
dwóch pozostałych. Oj, coś się oni nie lubią, ponurak dżentelmen i nieznajomy
przystojniak. Szczerze, to ten drugi się chyba ani razu nie odezwał poza tym
durnym pytaniem, czy wszystko w porządku…
No dobra, ugryzę, czymś się zająć trzeba, bo zaraz się
wykręcę z własnej skóry.
– Czy ja się w końcu dowiem, w co ja się wpakowałam?
Popatrzyli po sobie jak banda dzieciaków przyłapanych na
jakiejś psocie, ty powiedz, nie, ty, ja się wpakować nie mam zamiaru! Jeszcze
tylko brakuje, żeby się zaczęli poszturchiwać. Laura udawała, że jej wcale tam
nie ma. I co udajesz, durna, ja mam ci uwierzyć, że mam haluny? Niedoczekanie
twoje!
– Co jest, mowę wam wszystkim odebrało, czy jak? –
wkurzyłam się w końcu. Ja może i jestem w szoku, ale do jasnej cholery, jakieś
wytłumaczenie mi się należy! – Uwierzę aktualnie pewnie w każdy idiotyzm, więc
się może pospieszcie, zanim mój zdrowy rozsądek się obudzi i mi wmówi, że to
wszystko to tylko jakiś durny sen i wtedy to już wam w nic nie uwierzę, zacznę
natomiast się zastanawiać, czemu jestem taka posiniaczona w towarzystwie
czwórki nieznanych mi ludzi!
No się wreszcie ocknęli!
– Krzysztof – odezwał się przystojny nieznajomy.
– No miło mi bardzo – sarknęłam, nie mogąc się powstrzymać.
– A teraz proszę się ze mną podzielić tą, zapewne wciągającą i pełną zwrotów
akcji, historią, która zakończyła się dla mnie tak jakoś dość średnio
przyjemnie.
Dostaję słowotoków jak jestem zdenerwowana. Wini mnie ktoś?
Dawid wyraźnie nastroszył się w sobie. Jak sowa, którą ktoś
zirytuje. Taka mała sówka, sóweczka… Z wilczymi zębami i ładnymi, choć deczko
pazurzastymi dłońmi.
– Już ci wszystko wytłumaczyłem – obruszył się. Pod moim
sceptycznym spojrzeniem mówiącym dość wyraźnie, że sobie żadnych wytłumaczeń
nie przypominam, dodał: – W muzeum. Sama się dopraszałaś wytłumaczeń!
– Nie czuję się usatysfakcjonowana trzema zdaniami
wytłumaczenia skleconymi naprędce na chwilę przed tym, jak coś założyło mi
mentalnego nelsona i rzuciło mnie z powrotem w gimnazjum – uświadomiłam go.
– To co cię usatysfakcjonuje? – zapytał, a jadem w jego
głosie możnaby obdzielić całe terrarium żmij.
– Wszystko. Od początku, czego od was chciała, czemu
opętała właśnie mnie, co z nią zrobiliście?
Zapadła ciężka cisza.
– I czemu ten pan tak się wgapia w moje nogi? Ja wiem,
ładne są i w ogóle, ale coś średnio mi się to podoba – zazezowałam na
nowopoznanego Krzysia. Się nieco stropił, ale na krótko, szybko odzyskał rezon
i zagapił się na mój nos. No ja wiem, że cudo to to nie jest, ale może by tak
jednak subtelniej?! – I co w ogóle pana tutaj przywiało? – zainteresowałam się
naiwnie.
– To od początku, czy tak sobie co chwila będziesz
przypominać kolejne wąty? – zirytował się Dawid. Laura zgromiła go wzrokiem
znad mumijki, która chwilę temu była moją biedną kostką, przewróciła oczami i w
końcu obdarzyła mnie jakimiś informacjami.
– Krzysiek jest miejscowym łowcą.
No, to pięknie. Znalazłam się w środku jakiegoś idiotycznego
paranormala. Dobra, przynajmniej wiem już, że mi się śni. Popieprzone to
wszystko, ale świadomych snów się nie kopie w zadek póki trwają. To ja teraz
poproszę, żeby pan łowca Krzyś padł przede mną na kolana.
Nie padł. Laura natomiast kontynuowała swój wywód.
– Jak się już pewnie zorientowałaś, chodzą po tym świecie
rzeczy, które się nawet hollywoodzkim filmowcom nie śniły. W tym ja i mój brat.
– Pokazała przy tym ząbki, białe i dłuuugie. I oczka jej się jakoś tak dziwnie
zaświeciły…
To mi się nie śni? Serio, władowałam się w sam środek
jakiegoś paranormalnego burdelu?
– Niektóre paskudy są miłe i puchate. – Tutaj uśmiechnęła
się porozumiewawczo, że niby ona i jej brat się do tych miłych i puchatych
zaliczają. – Inne trochę mniej. I, niestety, większość jest albo nieprzyjemna,
albo neutralna. A my, do spółki z łowcami, staramy się jakoś nie dopuścić, żeby
całą ludzkość zeżarły strzygi i wampiry.
Ja tak nie chcę! Ja chcę jak ten chłopak zapomnieć! Czemu
mnie ta bariera czy co to tam było nie wyprało pamięci?!
– Drude nas trochę sponiewierała jakieś… pięć lat temu? Coś
koło tego. W odpowiedzi my sponiewieraliśmy ją i myśleliśmy, że to by było na
tyle, kiedy udało nam się zabić jej ciało. Parę miesięcy temu zorientowaliśmy
się, że cholera przeżyła i zamelinowała się w jakimś przedmiocie, żeby
przeczekać i znaleźć sobie jakiegoś nowego nosiciela. Okazało się, że nadal
możemy ją wytropić po zapachu, nawet jeśli jest koszmarnie słaby, i tak
trafiliśmy tutaj.
Boziu… oni tu wszyscy w to są zamieszani, tak? Gdyby nie
to, że moje bliskie spotkanie z siłami nadprzyrodzonymi było tak realistyczne,
to bym się zaczęła spodziewać jakiejś ukrytej kamery.
– Tyle tylko, że, tak jak w muzeum, przedmiot, w którym się
schowała zbyt długo tutaj był, żeby dało się jednoznacznie stwierdzić, co to
jest – do opowieści włączył się Dawid. – Wszystko zdążyło przesiąknąć. Michał,
jak tylko się zorientował, że drude znikła zawiadomił nas i podzielił się
zaklęciem, które tworzy barierę i może w pewnym sensie wyciągnąć pomieszczenie
z rzeczywistości. Wygląda też na to, że przy okazji trochę zakrzywiło czasoprzestrzeń,
bo na zewnątrz minęło parę sekund. Kartka, na którą nakapałem twoją krwią była
pułapką, która ściągnęła w siebie całą energię wiedźmy. Teraz wystarczy ją
spalić i nie powinniśmy już mieć problemu z cholerą.
A, czyli jestem wystarczająco przesiąknięta znajomością
fantastycznych klisz i trafiłam w wyrwanie sali z rzeczywistości.
– Obiecałem, że jak coś się wydarzy, albo jeśli będę miał
choć cień podejrzenia, który przedmiot jest opętany, dam znać – wtrącił swoje
trzy grosze antykwariusz. – A godzinę po tym, jak Dawid wyszedł, nagle jej
sygnatura znikła mi z oczu. Nadal nie wiem, jakim cudem nie udało mi się
zauważyć, że na ciebie przeszła. – Pokręcił głową.
O, już nie ma panienki? Szkoda…
Dotknęłam medalionu dyndającego na mojej szyi. W tym momencie
miałam wrażenie, że to pętla, na której omal nie zawisłam. Z dwójką wilkołaków
do towarzystwa zresztą, a i kto wie, kogo jeszcze by przy okazji wiedźma
zakatrupiła?
– To w ogóle nie powinno być możliwe – zirytował się czegoś
Krzyś łowca. – Jeszcze że wbiła się w jakiś przedmiot uwierzę, ale żeby z tego
wyjść potrzebne są skomplikowane rytuały! Potrzebowałaby miesięcy, żeby się w
ogóle z martwego przedmiotu przebić do czyjejś podświadomości i wmówić ofierze,
co ma robić!
Ha. No to już ma średni sens, medalion miałam od jakichś
dwóch godzin i nic mi się po podświadomości nie pętało. Za bardzo.
Chyba.
– Nie, jeśli znalazła sobie nosiciela, który ma swoją
własną moc – Michał popatrzył na mnie podejrzliwie. A później to już wszyscy
czworo świdrowali mnie wzrokiem, jakby mnie podejrzewali, że w ogóle
zasymulowałam tę całą drude i to wszystko to tak naprawdę byłam ja.
– Że niby ja? – Zwinęłam się w rozpaczliwym geście obrony
na szezlongu. – Dobra, dziabnęłam się o medalion, ale jeśli o moc idzie, to
chyba raczej nie tutaj – palnęłam, zdesperowana.
– Dziab… – Dawida aż zatchnęło. Wyglądało na to, że tylko
jego ciężki szok uratował mnie przed uduszeniem. Reszta też nie wyglądała na
specjalnie szczęśliwych tą informacją.
– Kiedy? – zapytał rzeczowo Michał.
– Kiedy rozplątywałam łańcuszki? Wyjechał mi z ręki i
zahaczył o palec. Nawet dużo krwi nie było…
Co przypomniało mi o rozdziabanej dłoni. Podstawiłam ją
Laurze, jak już ma apteczkę pod ręką, to niech się tym zajmie.
– No, to przynajmniej tłumaczy, jakim cudem drude tak
szybko odzyskała siły – Krzyś łowca wzruszył ramionami.
Serio? Bo mnie to nic nie mówi. Michałowi chyba coś mówiło,
Laurze zresztą też, bo on pokiwał ze znawstwem głową, ona miałam minę jakąś
taką… smutną? I tylko Dawid miał minę wyrażającą takie samo niezrozumienie,
jakie ja czułam. Panowie ogarniający zajęli się niewerbalną rozmową składającą
się z uniesień brwi, urywanych gestów głowami i dziwnych skrzywień twarzy.
Laura skończyła przemywać moją dłoń i nie wydawała się skłonna do zwierzeń. Ciul
mnie to obchodzi, ktoś mi tutaj zaraz wytłumaczy, o co chodzi!
– Dobra, pomilczeliśmy sobie ze znawstwem, pokiwaliśmy
głowami, doznaliśmy oświeceń… a teraz się proszę podzielić z tymi, którzy od
godziny wiedzą, że duchy jednak istnieją.
Krzyś łowca z ciężkim westchnieniem usiadł koło mnie. I
natychmiast się zebrał z miejsca pod moim bazyliszkowym spojrzeniem. Ja jestem
w szoku, po przejściach i jeszcze mi tutaj wciskają jakieś kity, proszę mi nie
naruszać przestrzeni osobistej!
Michał uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Gratuluję. Masz moc. I pracę.
Że niby co?! No on chyba nie chce mi powiedzieć, że…
Chciał.
– A weźcie wy wszyscy idźcie do diabła!
Do domu zawiozła mnie Laura. Kiedy wysiadałam z samochodu i
powoli pełzłam do klatki wychyliła się przez okno i krzyknęła do mnie:
– Będzie dobrze!
Nie muszę chyba mówić, że bardziej się pomylić nie mogła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz