sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 2



Dawid rzucił się do przodu, kiedy dziewczyna nagle zbladła i potoczyła dookoła nieprzytomnym spojrzeniem. No jeszcze tego brakowało, żeby jedna z potencjalnych ofiar dostała ataku paniki albo zemdlała. Szybko się jednak otrząsnęła, choć normalnych kolorów nie odzyskała.
Dawid już miał odetchnąć z ulgą, ale cholera musiała się właśnie wtedy odezwać cichym, zdartym głosem. Miał wrażenie, jakby dźwięk jeździł mu po odkrytych nerwach. Jasne, wcześniej miała wysoki głos, w początkowej panice nawet odrobinę zbyt wysoki, ale później już się w miarę kontrolowała i nie powodowała u niego chęci zakneblowania jej.
Uniosła na niego nieprzyjemnie nieprzytomne spojrzenie brązowych oczu i to chyba był ostatni moment, w którym jeszcze miała władzę nad swoim ciałem. W następnej sekundzie Dawid wpatrywał się całkowicie czarne ślepia w nawet dość ładnej, dziewczęcej twarzy.
Złapał chłopaka za rękaw i błyskawicznie przesunął go za siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się upiornie, jakby nie do końca wiedziała, jak kontrolować poszczególne mięśnie. Prawdopodobnie nie wiedziała. Dawid w duchu irracjonalnie skarcił się, że nawet nie zapytali jej, jak ma na imię. Obojga nie spytali. Nieźle im szło nie bycie potworami w tej bajce, naprawdę. Laura momentalnie była tuż obok niego. Chłopak pojękiwał cichutko, mamrocząc coś pod nosem za ich plecami, wczepiony palcami w kurtkę Dawida. Czuł, że dzieciak drży na całym ciele.
Cholera, trzeba było złapać oboje osobno, po jednym na podejrzanego dzieciaka, wtedy przynajmniej nie musieliby przejmować się bezpieczeństwem tego, które nie zostało opętane.
Dziewczyna zaczęła wstawać, z trudem, nie do końca radząc sobie z niebotycznie wysokimi szpilkami. Najwyraźniej nawet do głowy drude nie przyszło, żeby zrzucić buty, nieporadnie próbowała złapać równowagę. Daleko jej było do gracji, z jaką dziewczyna poruszała się nawet po wyłożonym brukiem rynku. Laura nie musiała nawet zwracać jego uwagi na to, że dziewucha potrafiła chodzić na obcasach – sama nigdy do końca tej sztuki nie opanowała, nawet z nadnaturalnym wspomaganiem zwierzęcego refleksu i siły.
– Macie, dzieci, pojęcie, ile zajęło mi znalezienie was? A później jeszcze ile ja się naczekałam, na kogoś podatnego na opętanie, koszmar, jak już ktoś z choć iskierką mocy, to gruntownie pozbawiona dziewictwa! – Drude perorowała, robiąc drobne, chybotliwe kroczki w ich kierunku. Na każdy jej krok do przodu ich trójka robiła jeden, wyraźnie dłuższy, do tyłu. Niestety, pustka w drzwiach była już przeraźliwie blisko, któreś z nich musiało zabrać chłopaka i z powrotem zapieczętować salę.
Tym razem drude nie mogła uciec.
Nawet nie podejmowali decyzji, po prostu, Laura złapała dzieciaka za wszarz i wręcz rzuciła się z nim w drugie drzwi, omijając opętaną dziewczynę szerokim łukiem. Ta nawet się na nich nie obejrzała, więc Laura capnęła też kustoszkę i znikła w ciemności, na którą nakładał się drżący jak w upale obraz poprzedniej sali.
Dawid upewnił się, że pustka we framudze wróciła na swoje miejsce i skupił całą swoją uwagę na drude. Dziewczyna poruszała się dziwnie, jej gesty były szybkie, jakby coś szarpało raczej niż po prostu ruszało jej mięśniami. Przekrzywiła urywanym gestem głowę, otworzyła szeroko oczy w wyrazie obłudnie naiwnego zdziwienia.
– Spokojnie, znajdę twoją siostrę. Na razie zajmę się tobą, chłopcze. Stąd mi przecież nie uciekniesz, jedno z was musi być w środku, żeby bariera trzymała, prawda?
Znowu ten upiornie radosny uśmiech.
– Wolałem, jak byłaś pokręconą staruchą bez zębów – warknął jej w twarz. Kiedy zbliżyła się na wyciągnięcie ręki?
Roześmiała się zgrzytliwie, śmiechem zupełnie niepasującym do delikatnej dziewuszki. O to jej w końcu chodziło, prawda? Cały ten burdel z opętaniem miał jeden cel – przestać rzucać się w oczy, znaleźć sobie jakieś młode, w miarę ładne ciało i dalej robić swoje – czyli mordować, palić i takie tam, średniowieczne rozrywki.
– Jak zawsze uroczy. Ale niestety zniszczyliście moje poprzednie ciało, musiałam się jakoś ratować, prawda? – Uśmiechnęła się obłudnie. Dawida aż obtrząsnęło, taki uśmiech powinien odsłaniać bezzębne, poczerniałe dziąsła, nie podobał mu się na tej twarzy. Nie czekając na jego odpowiedź, drude kontynuowała. – Wiesz, ile ja siedziałam w tym nieszczęsnym medalionie? Jak ja się nudziłam? Przyznam wam, szczyle, zaskoczyliście mnie, nawet nie zdążyłam sobie skombinować jakiejś książki. Ale nie ma tego złego, kochanie ty moje, miałam dużo czasu, żeby przemyśleć, co wam zrobię, jak już będę miała nowe, młode ciało. I proszę! Szkoda tylko, że akurat wy też mnie szukaliście, ale dziękuję za te parę minut forów, gdybyście nie ostrzegli pewnie nawet bym się was nie spodziewała tak zaraz.
Dawid uniósł brwi. Przecież dziewczyna widziała go dzisiaj w antykwariacie, biorąc pod uwagę jej reakcję na jego ponure spojrzenie, pewnie zapadł jej w pamięć. Powinna mieć to na wierzchu świadomości…
Może dziewczyna nie jest aż tak smętną sierotą, za jaką ją wziął? Nie, na pewno nie jest, już sam fakt, że tak szybko się opanowała o czymś świadczył. Wziął głęboki oddech. Spróbować zawsze można, chociaż wolał nie ostrzegać drude, że właścicielka ciała może jeszcze jej nabruździć. Ale wyboru specjalnego nie miał, nawet jeśli Laura zawiadomiła miejscowych łowców, że coś jest nie tak, pewnie nie zdążą tutaj dotrzeć w godzinach szczytu, zanim drude go rozszarpie. Nie chciał robić krzywdy dziewczynie, jeśli istniała szansa, że jeszcze coś z niej zostało.
Ścisnął w kieszeni świstek papieru, który dał mu Michał. Dziewczyna była już tuż przy nim, czuł ciepło jej ciała nawet przez jej płaszcz i swoją kurtkę. Uniosła do jego twarzy dłonie, na jej ustach zaigrał pogodny uśmiech. Przez ułamek sekundy pod paskudnym wrażeniem, jakie pozostawiała starucha kontrolująca jej ciało była wręcz piękna. Nawet oczy, całkowicie wypełnione bezdenną czernią wydawały się dużo większe i, w jakimś sensie, urocze. Upiorne, ale urocze. Dawid odepchnął ją mocno, drude nie utrzymała równowagi, nadal nieprzyzwyczajona do szpilek i runęła ciężko na podłogę. Zanim zaczęła gramolić się z powrotem na nogi, Dawid siedział już na niej okrakiem, przytrzymując jej nadgarstki.
– Cholera, trzeba było chociaż zapytać, jak ma na imię – mruknął, znów niezadowolony z braku chociaż tej informacji.
– Kasia – uświadomiła go drude, z wyrazem uprzejmego zainteresowania na twarzy.
– Maleńka – zignorował życzliwą podpowiedź wiedźmy – posłuchaj mnie, jeśli tam gdzieś jesteś. Chyba nie chcesz, żeby tak cholera cię nosiła, prawda? I jeszcze żeby używała twojego ciała do zabijania niewinnych ludzi? Musisz mi pomóc, słyszysz?
Drude na takie dictum trochę się zdenerwowała. Jej twarz wykrzywiła się w iście wiedźmim grymasie wściekłości kiedy bez problemu wyrwała dłonie z uścisku Dawida i odepchnęła go mocno, aż z impetem uderzył w ścianę, cudem tylko unikając wpadnięcia na gablotę wypełnioną japońskim żelastwem.
Przez chwilę próbował złapać oddech, zamroczony uderzeniem głową w ścianę. Drude w tym czasie jakoś zdołała stanąć na nogach, chociaż nadal nie wyglądała zbyt stabilnie.
– Myślisz, że to małe, żałosne stworzenie coś może? – wysyczała, zgarbiona na środku sali. Palce jej drobnych dłoni wykrzywiły się w szpony, przez twarz przeświecał powidok paskudnej staruchy. Tak, teraz wyglądała jak wiedźma, którą poznał. I którą, miał nadzieję, zabił. Okazało się, oczywiście, że jego nadzieje były płonne, bo przecież w jego życiu nie mogło się coś w końcu ułożyć, prawda? Spojrzał ponuro na dziewczynę i nad jej ramieniem zauważył, że pustka, wypełniająca drzwi znowu pokrywa się falującym, niestabilnym obrazem poprzedniej sali. Czyżby kawaleria jednak zdążyła dotrzeć na czas?
Drude nagle stanęła stabilniej na obcasach, wyprostowała się i spojrzała na niego brązowymi, idealnie ludzkimi oczami.
– Błagam, powiedz mi, że masz jakiś sposób, żeby ją ze mnie wyciągnąć. – Głos miała znów normalny, wysoki, ale nawet przyjemny, nawet, jeśli brzmiała w nim desperacja przemieszana z obrzydzeniem.

Wiecie, jakie to jest wrażenie, kiedy nagle coś ładuje ci się do świadomości i przejmuje kontrolę nad wszystkim? Ciałem, umysłem, wspomnieniami? Wyciąga wszystko na wierzch, przegląda, gmera paluchem w najgłębiej skrywanych sekretach?
Nieprzyjemne. Denerwujące, bolesne i mocno poniżające. Drude, czy jak jej tam, załatwiła sprawę bardzo szybko, choć, mam wrażenie, niedokładnie. Możliwe, że nie spodziewała się, że zachowam jakiś wymiar świadomości. Ale zachowałam i bardzo nie podobało mi się to, co wyrabiała z moim ciałem. Ze mną samą też zrobiła nieprzyjemne rzeczy. Mogła zrobić gorsze, mogła mnie wrzucić w jakieś moje złe wspomnienie, albo co, ale i tak bycie zawieszoną gdzieś trzy centymetry za własnymi oczami, w kompletnej pustce, lodowatej i ciemnej, też najprzyjemniejsze nie było i na dodatek zaczęłam się zastanawiać, jak ta ciemność świadczy o zawartości mojej łepetyny. A jeszcze, żeby nie było nudno i normalnie, miałam co chwila powidoki tego, co, chyba, działo się na zewnątrz mnie. Przyznam szczerze, że widok Dawida siedzącego okrakiem na moich biodrach to mi się jeszcze długo będzie śnił po nocach. Niekoniecznie w tym samym kontekście jak samo opętanie przez morderczą wiedźmę.
A później ten cholerny ponurak wziął i wjechał mi na ambicję. Chcesz pomocy? Proszę cię bardzo, powiedz mi tylko, jak? Bo ja nie mam idei, jak opanować swoje własne ciało, będące pod kontrolą wiedźmy, która chyba ma nade mną przewagę nie tylko wieku, ale i opętanych przez nią do tej pory osób.
Ale jak sie nie psewrócis, to sie nie naucys, jak mówi mądrość ludowa, więc co mi tam. Wrąbała mnie tutaj, bo mnie rozproszyła jakimś nieprzyjemnym wspomnieniem a później dołożyła czymś dziwnym, jakby mentalnym uderzeniem z sierpa. No dobra, kochana, siedzimy obie w jednym mózgu, a że skupionaś aktualnie na wilkołaku… to najwyraźniej działa w obie strony, takie grzebanie sobie w czyichś wspomnieniach. Też tak umiem, paskudo!
Nawet nie patrzyłam, co wygrzebałam, znalazłam po prostu parę rzeczy na samym dnie jej świadomości, takich zakurzonych i zawalonych wszystkim innym i po prostu pchnęłam to wszystko na wierzch. A później skupiłam się, na tyle, na ile ja potrafię się skupić, i przyładowałam jej w mentalną szczękę.
I nagle stałam na środku sali naprzeciwko wciśniętego między gabloty, wspartego o ścianę Dawida. Wyraz twarzy miał cokolwiek zaskoczony. Ja pewnie też nie wyglądałam inteligentniej, więc chyba nie mam prawa śmiać się z jego rozdziawionej gęby. Ale jakie on ma urocze, królicze siekacze! Dobra, kochana, nie rozpraszaj się, nie wiesz, na jak długo wiedźmę ogłuszyłaś, lepiej przewidywać najgorsze.
– Błagam, powiedz mi, że masz jakiś sposób, żeby ją ze mnie wyciągnąć.
Otrząsnął się z odrętwienia i kiwnął głową. Podszedł do mnie ostrożne, stawiając kroki jakoś tak miękko. Jak wilk, okrążający ofiarę, nie chcąc jej spłoszyć. Czułam się trochę jak zahipnotyzowany przez drapieżnika królik. W tym momencie naprawdę nie miałam wątpliwości, że jest w nim coś nieludzkiego. Krwiożerczego wręcz.
– Potrzebuję trochę twojej krwi – wyjaśnił, kiedy stał już jakiś metr przede mną. Ja nie lubię, jak nagle mi się objawia prekognicja. Zwłaszcza w takim kontekście.
– Trochę… znaczy ile? – zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do łba. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że chyba najważniejsze w tej sytuacji.
– Trochę – uspokoił mnie, wyciągając do mnie dłoń. Dłoń ładną, silną, ale szczupłą, o długich palcach… zakończonych aktualnie ostrymi szponami, bo paznokciami już tego nazwać nie mogłam. Skontrolowałam wygląd jego twarzy, ale nadal był po prostu przystojnym, deczko zarośniętym facetem. – Kilka kropel, nic więcej. Wystarczy, że cię drasnę.
Przełknęłam ślinę. Mam dość wysoki próg bólu, krwi też się nie brzydzę (trudno jest być kobietą i mdleć na widok krwi, naprawdę, współczuję wszystkim, które tak mają), ale mam straszliwe opory, kiedy wiem, że krew poleci i będzie boleć.
W drugiej dłoni trzymał jakiś świstek, pognieciony, pożółkły… czy to jest pergamin?
Gdzieś za moimi oczami wiedźma zaczęła przytomnieć. Skinęłam głową, patrząc mu w oczy i wyciągnęłam do niego lewą rękę. Złapał mnie za nadgarstek, zdecydowanie, ale delikatnie, wykręcił mi dłoń wnętrzem do góry i przejechał pazurem po skórze. Zrobił to tak szybko, że z początku nawet nic nie poczułam, ale kiedy w rozcięciu pojawiły się czerwone kropelki szok minął i z sykiem próbowałam wyszarpnąć nadgarstek z jego uścisku. Trzymał jednak mocno i przechylił powoli moją dłoń tak, że krew kapała na pergamin. Były na nim jakieś znaki… ktoś wyrysował na nim krąg ciemnobrązowym atramentem. Przynajmniej mam nadzieję, że to był atrament.
W momencie, kiedy pierwsze krople skapywały na pergamin, drude odzyskała władzę nad moim ciałem.

Dziewczyna szarpnęła się, sycząc wściekle i nieludzko. Dawid, zaskoczony, uniósł wzrok i zastygł, pochylony nad dłonią dziewczyny tak, że był z nią twarzą w twarz. Trudno coś wyczytać z oczu pokrytych w całości czernią, ale wściekłość drude była czytelna nawet i bez tego.
Na pergamin spadła trzecia kropla.
Wiedźma charknęła paskudnie i wykrzywiła się jeszcze bardziej, tym razem jednak to nie była wściekłość, a ból. Wygięła się w bolesnym spazmie i wyjechały spod niej nogi. Dawid złapał ją, zanim rozbiła sobie głowę na podłodze i położył delikatnie na boku, starając się powstrzymać silniejsze spazmy, ale przy okazji niczego jej nie połamać. Oczy nadal miała otwarte, szeroko, jakby była zaskoczona, że to się dzieje naprawdę, więc mógł dokładnie obserwować, jak nieprzenikniona czerń ustępuje przekrwionej bieli białek i brązowi tęczówek dziewczyny. Rzuciło nią po raz ostatni chwilę po tym, jak ostatnia smuga czerni znikła z jej oczu, które się zamknęły, a po chwili z cichym westchnieniem rozluźniła się. Dawid miał nadzieję, że po prostu wykończyło ją walczenie z wiedźmą. Wytłumaczenie odpowiednim władzom, które już pewnie czyhały za barierą oddzielającą salę od reszty rzeczywistości, czemu dziewczyna nagle doznała rozległych uszkodzeń mózgu jakoś nie wydawało mu się łatwe.
Bariera właśnie się rozpływała, ostatnie strzępki ciemności rozerwały się na czole i piersi mężczyzny, który właśnie wparował do sali. Dawid ledwo powstrzymał się od pokazania zębów. Jeszcze jego tu brakowało. Za plecami mężczyzny Laura robiła uspokajające gesty i równocześnie unosiła pytająco brwi, a trochę z boku stał ochroniarz i właśnie chyba do niego docierało, co widzi. Na szczęście akurat ten moment dziewczyna wybrała sobie, żeby się obudzić. Rzęsy (długie rzęsy, nawet niepociągnięte maskarą, nie czuć od niej było żadną chemią) zadrżały na bladych policzkach i niedoszła ofiara drude z cichym jękiem odzyskała przytomność.

Dobra, mogło chyba być gorzej. Po tym, jak krwiożercza wiedźma odzyskała panowanie nad moim własnym osobistym ciałem akurat w momencie, kiedy wilkołak, którego zamiarowała zabić robi coś, co chyba miało jej zaszkodzić, spodziewałam się obudzić w gorszych sytuacjach. O ile w ogóle dane byłoby mi się obudzić. Co nie zmienia faktu, że średnio fajnie jest się obudzić na glebie, z nowo poznanym wilkołakiem pochylonym nade mną jakoś tak… zaborczo? Z dwoma obcymi facetami w sali. Otuchy dodawał mi tylko fakt, że nikt jeszcze nie stracił kończyn a gdzieś w tle majaczyła mi sylwetka Laury. Wyglądała na spokojną, więc chyba nie zanosiło się na to, żeby ktoś zginął.
– Wszystko w porządku? – Rzucił się ku mnie gość w ochroniarskim wdzianku. – Dobrze się pani czuje?
– Nic się nie stało, po prostu zasłabła – wyjaśnił za mnie Dawid, nie spuszczając wzroku z drugiego mężczyzny, który pojawił się w sali kiedy ja byłam najwyraźniej nieprzytomna.
Hubba hubba hubba… no, to mi się podoba! Jeszcze żeby nie patrzył tak ponuro, to już w ogóle byłby cud, miód i maliny. Czterdziestki pewnie jeszcze nie miał, ale charakter już mu na twarz wylazł i tylko dodawał uroku i tak już przystojnej fizys okolonej jasnymi włosami. Zbudowany też był niczego sobie, szczupły, ale umięśniony, w inny sposób niż Dawid, raczej po żołniersku niż jakby codziennie biegał na siłownię.
Dawid spojrzał na mnie z dziwnym potępieniem, ignorując równie potępiające spojrzenie, którym traktował go ochroniarz, klęczący obok mnie.
Stwierdziłam, że tak leżeć i ścierać kurze to jednak nie dla mnie i ostrożnie uniosłam się na łokciu. Dawid momentalnie mnie podtrzymał i palnął:
– Ostrożnie, kochanie.
Aż mnie na moment zamurowało. Zamrugałam na niego wyraziście, po sowiemu. Dobrze, że ochroniarz też gapił się na Dawida, a nie na mnie, bo natychmiast by się zorientował, że coś jest nie halo. Mógł ostrzec, ale ostatecznie jakoś stąd wyjść musimy, a żeby obyło się bez karetki chyba lepiej będzie, jeśli ochroniarz nie wbije sobie do łba, że to Dawid mógł mi coś zrobić. Albo co.
– Przepraszam, to moja wina. – Pojechałam w naiwną trzpiotkę. – Cały dzień się dzisiaj marnie czułam, ale akurat oboje mieliśmy wolne a ja chciałam już od jakiegoś czasu obejrzeć tą wystawę, a później zgasły światła i się wystraszyłam i…
Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech, nadal jeździło mi przed oczami i czułam, jakby mi ktoś mózg przeciągnął przez wyżymaczkę. Wyglądało na to, że tyle wystarczyło i ochroniarz spojrzał na Dawida przychylniej. Że niby taki dobry chłopak, dał się durnej dziewczynie wyciągnąć do muzeum zamiast zostać w domu jak ma wolne, a później jeszcze łapał, jak przytomność traciła…
A propos, gdzie ten papiór? Mam nadzieję, że nie wala się gdzieś za naszymi plecami, bo dopiero się zrobi śmiesznie. Na wszelki wypadek zamknęłam lewą dłoń w pięść, żeby nie było widać śladów krwi. I zacisnęłam zęby, bo za którymś razem, jak upadałam chyba w końcu skręciłam sobie tę kostkę. Niestety, ochroniarz zauważył krew na mojej dłoni i przyczepił się do tego. Dawid zrobił wielkie oczy i rzucił się sprawdzać, czy przeżyję ten straszliwy krwotok, ja w przypływie natchnienia stwierdziłam, że pewnie się drasnęłam o medalion, w końcu raz już dzisiaj się o niego dziabnęłam, prawda? Gość chyba uwierzył, bo nie drążył tematu, kazał to tylko szybko opatrzyć.
Odstawiliśmy pantomimę, on zatroskany chłopak, ja przepraszająco uśmiechnięta, naprawdę, nic się nie stało, ja tak czasem mam, i jakoś zdołaliśmy wydostać się z muzeum tylko z przykazem, żebym zbadała sobie poziom cukru, bo to może być coś poważnego, siostra ochroniarza omal nie umarła, a zaczęło jej się tak samo niewinnie. Laura i nieznajomy przystojniak wyszli zaraz za nami. Jakimś cudem straciłam równowagę dopiero, jak byliśmy na wysokości Panoramy. Oj, jak mnie łapali, wszyscy troje na wyścigi. W trybie ekspresowym zostałam dotransportowana do pobliskiej ławki i po drodze opieprzona, że nie mówię, że coś mi się stało. A jak już usiadłam, to chyba zaczęła ze mnie schodzić adrenalina i poczułam, że rzeczywiście trzy razy lądowałam na podłodze, dłoń zaćmiła delikatnie, kostka mniej delikatnie i się z tego wszystkiego wzięłam i rozpłakałam. I tak dobrze, że dopiero teraz.
Wszyscy troje naraz bardzo wyraźnie spanikowali, wciąż bezimienny przystojniak szybko jednak odzyskał jako taką równowagę.
– Hej, spokojnie, co się stało?
Popatrzyłam na niego jak na idiotę zza zakapanych szkieł. Dobrze, że nie założyłam dzisiaj kontaktów, to by dopiero bolało.
– Mam najwyraźniej skręconą kostkę, pokaleczoną dłoń, siniaki w paru delikatnych miejscach, jestem zmęczona i, przyznam szczerze, przerażona, właśnie okłamałam ochroniarza i wylazłam z muzeum z trójką ludzi, których nie znam i którzy równie dobrze mogą być wariatami! – wymieniałam na palcach nieuszkodzonej ręki. –  A wspominałam że sama mogę też być wariatką? To, albo właśnie zostałam opętana przez jakąś dawno zdechłą wiedźmę i sama nie wiem co gorsze!
Chyba pojął co chciałam przekazać, bo odsunął się i uśmiechnął przepraszająco, unosząc dłonie, że niby on nie chce mi krzywdy robić. Laura tymczasem strofowała brata parę metrów od ławki, na której ja właśnie przechodziła załamanie nerwowe. W końcu Dawid, czegoś strasznie wściekły, pokazał jej skrwawiony świstek i to ją wyraźnie uspokoiło, bo nawet się do niego uśmiechnęła i poklepała po głowie jak psa, który posłusznie wykonał polecenie.
Jeszcze chwilę poryczałam, ale w końcu stwierdziłam, że tak do niczego nie dojdę i wypadałoby się uspokoić. Podkuliłam nogi (przy czym skręconą wyciągnęłam odrobinę do przodu, wolałam nie ryzykować opierania jej o nic, więc tak sobie wisiała bezwładnie i bolała) i objęłam je ramionami, głowę schowałam w kolanach i przez chwilę oddychałam w ciemną ciszę. Nie miałam nawet zamiaru się aktualnie przejmować faktem, że mam na sobie miniówkę, która nawet w normalnych warunkach grozi nieprzyzwoitym obnażaniem się, a co dopiero teraz. Ciul z tym, mam grube rajstopy i jestem po przejściach, jak ktoś sobie chce zaglądać pod moją spódnicę – jego sprawa.
Jak już stwierdziłam, że nie powinnam znowu wybuchnąć histerycznym płaczem, wyprostowałam się, założyłam szpilkę na nieuszkodzoną nogę, drugą oparłam na torebce, leżącej na glebie przede mną. Swoją drogą, miło, że ktoś ją zgarnął, sama o niej na śmierć zapomniałam. Otarłam oczy i policzki, które już delikatnie ściągała sól. Nie lubię płakać, ale czasem trzeba dla higieny psychicznej. Siąknęłam nosem i zebrałam w sobie całe moje pokłady godności własnej.
– Dobra. A teraz niech może mi ktoś wytłumaczy, co to było?
Zapadło milczenie. Chociaż, może już wcześniej przestali się kłócić a ja po prostu nie zwróciłam na to uwagi. Popatrzyli po sobie. No jeśli wam się wydaje, misie puszyste, że się wymigacie tylko wzruszeniem ramion, to się grubo mylicie. Skręcona kostka, poharatana ręka, że o siniakach i urazie psychicznym nie wspomnę! Uniosłam pytająco brwi i nie zmieniłam wyrazu twarzy. Ja może i jestem smętną firaną, ale nie będą mnie tutaj robić w bambuko. Jak już zaczęliście, to skończcie, trzeba mnie było łapać w ciemnym zaułku, byłoby lepiej i pewnie obyłoby się bez postronnych ofiar. A tak?
A skoro już o postronnych ofiarach mowa…
– I co z tym chłopakiem? – zwróciłam się do Laury. Ten temat chyba lepiej jej pasował, bo odetchnęła lekko, jakby z ulgą.
– Puściłam go. Po opuszczeniu bariery nic nie pamiętał, jeśli nie był w to wszystko zamieszany bezpośrednio… – chyba zorientowała się, że palnęła, bo jakoś tak skuliła się w sobie, zgromiona ciężkim spojrzeniem brata.
– Dobra, powiedzmy, że wierzę. To teraz mi proszę odpowiedzieć na pierwsze pytanie – nie dawałam za wygraną. A jak mi spróbują symulować amnezję to się zdenerwuję. Nie wiem, co mogę przeciwko dwójce samozwańczych wilkołaków, ale mogę chociaż zacząć wrzeszczeć. Jeśli mają słuch lepszy niż normalni śmiertelnicy moje rejestry ich pewnie co najmniej ogłuszą.
– Nie tutaj – wtrącił się przystojniak. Nawet nie zauważyłam, jak usiadł obok mnie na ławce, tak zajęta byłam rodzeństwem. Błąd…
– A gdzie? – zainteresowałam się. – Nigdzie z wami nie jadę, a już na pewno nie do czyjegoś domu, a iść daleko nie zajdę – Podniosłam do góry nogę, żeby zaprezentować wszystkim obecnym nieprzyjemnie spuchniętą kostkę. Laura aż syknęła na ten widok.
– Jakieś propozycje?
– Może u Michała? – rzucił Dawid. – W miarę blisko i powinno ujść za neutralny grunt. I tak musimy do niego iść, a powinien przy okazji mieć apteczkę… Michał to właściciel antykwariatu – dodał, najwyraźniej widząc moje podejrzliwe spojrzenie.
No ja nie wiem, czy to taki neutralny grunt, skoro go znają… ale niekoniecznie mam wielki wybór, może dam radę tam jakoś dokuśtykać. W duchu podziękowałam wszelkim bóstwom skłonnym mnie wysłuchać, że postanowiłam ogolić dzisiaj nogi, bo najwyraźniej bez ściągania rajstop się nie obędzie, i kiwnęłam głową.
– Niech wam będzie.
Dawid podszedł do mnie akurat w momencie, kiedy znalazłam stopą drugiego buta i właśnie przekonywałam samą siebie, że to może jednak nie będzie aż taka droga przez mękę. Spojrzałam na niego zaskoczona i nawet nie zdążyłam zaprotestować, kiedy po prostu wyciągnął do mnie ręce i wziął w ramiona. Silne ale delikatne ramiona.
Tego…
Dobra, tak też można, pewnie będzie szybciej, ale może by tak ostrzegł?! Omal się własnym językiem nie udławiłam! Ma gość szczęście, że nie złapał mnie w talii, tylko na wysokości żeber, bo by się pewnie z rozumem nie pozbierał, jakbym się zaczęła odruchowo bronić. Taka już moja uroda, że nie lubię, jak mnie ludzie dotykają. No po prostu, a już jak ktoś się zacznie łapać za okolice talii to nie ręczę za stan uzębienia, jak już przestanę się wyrywać. I jeszcze do tego wszystkiego, dżentelmen jeden, trzymał mnie tak, że raczej siedziałam na jego ramieniu, więc nie świeciłam już tak bardzo bielizną. Znaczy, w ogóle nią nie świeciłam, nieprześwitujące rajtki miałam, ale i tak… Swoją drogą, to pewnie spokojnie mógłby mnie nieść na jednej ręce, jak dziecko.
Miło z jego strony, że pomyślał. Może jednak nie taki ponurak straszny, na jakiego wygląda? Jakby mi się jeszcze nie włączyła ogólna niezręczność, no bo w takiej nieistniejącej wręcz odległości od przystojniaków, że o kontakcie fizycznym nie wspomnę, to ja się raczej nigdy nie znajduję. Dobrze, że do antykwariatu blisko było, a że nie musiałam dyźdać o własnych ograniczonych siłach, to byliśmy tam w trybie ekspresowym. Jemu chyba też nie chciało się robić za dziwadło, więc tempo narzucił takie, że pozostała dwójka musiała prawie biec. Ponad ramieniem Dawida Laura świeciła mi radosnym uśmiechem i tylko resztki godności osobistej nie pozwoliły mi schować twarzy w zagłębieniu między szyją a ramieniem mojego wybawcy. Ale jak zobaczyłam, że moją torebką zaopiekował się nieznajomy, opadło mi wszystko, z głową włącznie. No są jakieś granice zawstydzania niepewnej siebie sieroty z fobią społeczną jak stąd do Tokio o z powrotem! Już nawet ból w kostce nie był wystarczający, żeby zagłuszyć moje z każdą chwilą rosnące zażenowanie.
Szczęśliwie szybko dotarliśmy do antykwariatu i, przy akompaniamencie ponaglających pytań właściciela (Michała, kotuś, Michała… po tej kołomyi raczej już nie będziesz mówiła mu „szefie”), zostałam nad wyraz delikatnie zdeponowana na szezlongu. Michał w tym czasie został pokrótce uświadomiony i, upewniwszy się, że nie wyglądam na umierającą, zmył się na zaplecze, najprawdopodobniej w poszukiwaniu mitycznej apteczki. Laura odepchnęła brata, który już się zabierał do szarmanckiego przyklęku przy moich stopach i sama zajęła to poczesne miejsce. Machnęła zniecierpliwiona ręką na panów i, kiedy już się odwrócili, mogłam spokojnie wyślizgnąć się z rajstop. Nie wiem, co za różnica, spódnica najważniejsze kawałki jednak zasłania, jakkolwiek nie starałaby się podjechać mi pod biust, ale, skoro nalegają, żeby być tak wyrozumiałymi…
Oj… no nienajlepiej to wygląda. Że spuchło, to widziałam już pod muzeum, ale takich wrażeń kolorystycznych to się nie spodziewałam, jak bozię szanuję. Kostka miała niezdrowy, niebieskawy odcień, który, jak podejrzewałam, niedługo miał rozlać się w przepiękną feerię barw, bo ja nie mogę mieć jednokolorowych siniaków, o nie! Ja mam full service, od żółci po czerwień, z zielenią, błękitem i fioletem po drodze, i to wszystko naraz w technikolorze. Aż mnie ciarki przeszły.
– Wszystko w porządku? – natychmiast zareagowała Laura. Coś popularne ostatnio to pytanie, wszyscy chcą wiedzieć, czy ja aby się nie potłukę nagle i niespodziewanie. Zaraz, jakie tam niespodziewanie, toż to cud jakiś niepojęty, że ja jeszcze tutaj w jakąś nerwicę nie popadłam, albo przynajmniej szok pourazowy. Chociaż, czy szok pourazowy nie powinien dopaść mnie pod muzeum? Czy to się może inkubować przez pół godziny i jedno załamanie nerwowe?
Moje rozważania przerwał Michał przybywający z odsieczą w postaci lekko już chyba przeterminowanej apteczki. Ale narzekać nie będę, opatrunki się raczej nie mogą przeterminować, a najwyraźniej jedyne, co mogli ze mną teraz zrobić, to usztywnić to cholerstwo i pomodlić się, żeby nie odpadło. No, chyba, że mają altacet, nie pogardziłabym aktualnie.
Nie mieli. I czegoś dziwnie milczeli, wpatrując się we mnie, jakbym miała zaraz wybuchnąć. Sycząc z bólu, kiedy Laura kręciła moją stopą na wszystkie strony, sprawdzając, jak jest źle (delikatna z tym była, przyznam, a ja mam bardzo czułe stopy i gdybym się nie powstrzymywała, to już dawno jeszcze bardziej bym sobie tę nieszczęsną kostkę uszkodziła, wybijając kobiecie zęby, a przynajmniej próbując. No co, łachotliwa jestem strasznie), potoczyłam wokół spojrzeniem równie ponurym co te panów. A co, ja też tak mogę, mnie bliżej jest do humorzastych nastolatków, ja jeszcze pamiętam, jak to jest!
Reakcji brak, Michał tylko przesunął się subtelnie między dwóch pozostałych. Oj, coś się oni nie lubią, ponurak dżentelmen i nieznajomy przystojniak. Szczerze, to ten drugi się chyba ani razu nie odezwał poza tym durnym pytaniem, czy wszystko w porządku…
No dobra, ugryzę, czymś się zająć trzeba, bo zaraz się wykręcę z własnej skóry.
– Czy ja się w końcu dowiem, w co ja się wpakowałam?
Popatrzyli po sobie jak banda dzieciaków przyłapanych na jakiejś psocie, ty powiedz, nie, ty, ja się wpakować nie mam zamiaru! Jeszcze tylko brakuje, żeby się zaczęli poszturchiwać. Laura udawała, że jej wcale tam nie ma. I co udajesz, durna, ja mam ci uwierzyć, że mam haluny? Niedoczekanie twoje!
– Co jest, mowę wam wszystkim odebrało, czy jak? – wkurzyłam się w końcu. Ja może i jestem w szoku, ale do jasnej cholery, jakieś wytłumaczenie mi się należy! – Uwierzę aktualnie pewnie w każdy idiotyzm, więc się może pospieszcie, zanim mój zdrowy rozsądek się obudzi i mi wmówi, że to wszystko to tylko jakiś durny sen i wtedy to już wam w nic nie uwierzę, zacznę natomiast się zastanawiać, czemu jestem taka posiniaczona w towarzystwie czwórki nieznanych mi ludzi!
No się wreszcie ocknęli!
– Krzysztof – odezwał się przystojny nieznajomy.
– No miło mi bardzo – sarknęłam, nie mogąc się powstrzymać. – A teraz proszę się ze mną podzielić tą, zapewne wciągającą i pełną zwrotów akcji, historią, która zakończyła się dla mnie tak jakoś dość średnio przyjemnie.
Dostaję słowotoków jak jestem zdenerwowana. Wini mnie ktoś?
Dawid wyraźnie nastroszył się w sobie. Jak sowa, którą ktoś zirytuje. Taka mała sówka, sóweczka… Z wilczymi zębami i ładnymi, choć deczko pazurzastymi dłońmi.
– Już ci wszystko wytłumaczyłem – obruszył się. Pod moim sceptycznym spojrzeniem mówiącym dość wyraźnie, że sobie żadnych wytłumaczeń nie przypominam, dodał: – W muzeum. Sama się dopraszałaś wytłumaczeń!
– Nie czuję się usatysfakcjonowana trzema zdaniami wytłumaczenia skleconymi naprędce na chwilę przed tym, jak coś założyło mi mentalnego nelsona i rzuciło mnie z powrotem w gimnazjum – uświadomiłam go.
– To co cię usatysfakcjonuje? – zapytał, a jadem w jego głosie możnaby obdzielić całe terrarium żmij.
– Wszystko. Od początku, czego od was chciała, czemu opętała właśnie mnie, co z nią zrobiliście?
Zapadła ciężka cisza.
– I czemu ten pan tak się wgapia w moje nogi? Ja wiem, ładne są i w ogóle, ale coś średnio mi się to podoba – zazezowałam na nowopoznanego Krzysia. Się nieco stropił, ale na krótko, szybko odzyskał rezon i zagapił się na mój nos. No ja wiem, że cudo to to nie jest, ale może by tak jednak subtelniej?! – I co w ogóle pana tutaj przywiało? – zainteresowałam się naiwnie.
– To od początku, czy tak sobie co chwila będziesz przypominać kolejne wąty? – zirytował się Dawid. Laura zgromiła go wzrokiem znad mumijki, która chwilę temu była moją biedną kostką, przewróciła oczami i w końcu obdarzyła mnie jakimiś informacjami.
– Krzysiek jest miejscowym łowcą.
No, to pięknie. Znalazłam się w środku jakiegoś idiotycznego paranormala. Dobra, przynajmniej wiem już, że mi się śni. Popieprzone to wszystko, ale świadomych snów się nie kopie w zadek póki trwają. To ja teraz poproszę, żeby pan łowca Krzyś padł przede mną na kolana.
Nie padł. Laura natomiast kontynuowała swój wywód.
– Jak się już pewnie zorientowałaś, chodzą po tym świecie rzeczy, które się nawet hollywoodzkim filmowcom nie śniły. W tym ja i mój brat. – Pokazała przy tym ząbki, białe i dłuuugie. I oczka jej się jakoś tak dziwnie zaświeciły…
To mi się nie śni? Serio, władowałam się w sam środek jakiegoś paranormalnego burdelu?
– Niektóre paskudy są miłe i puchate. – Tutaj uśmiechnęła się porozumiewawczo, że niby ona i jej brat się do tych miłych i puchatych zaliczają. – Inne trochę mniej. I, niestety, większość jest albo nieprzyjemna, albo neutralna. A my, do spółki z łowcami, staramy się jakoś nie dopuścić, żeby całą ludzkość zeżarły strzygi i wampiry.
Ja tak nie chcę! Ja chcę jak ten chłopak zapomnieć! Czemu mnie ta bariera czy co to tam było nie wyprało pamięci?!
– Drude nas trochę sponiewierała jakieś… pięć lat temu? Coś koło tego. W odpowiedzi my sponiewieraliśmy ją i myśleliśmy, że to by było na tyle, kiedy udało nam się zabić jej ciało. Parę miesięcy temu zorientowaliśmy się, że cholera przeżyła i zamelinowała się w jakimś przedmiocie, żeby przeczekać i znaleźć sobie jakiegoś nowego nosiciela. Okazało się, że nadal możemy ją wytropić po zapachu, nawet jeśli jest koszmarnie słaby, i tak trafiliśmy tutaj.
Boziu… oni tu wszyscy w to są zamieszani, tak? Gdyby nie to, że moje bliskie spotkanie z siłami nadprzyrodzonymi było tak realistyczne, to bym się zaczęła spodziewać jakiejś ukrytej kamery.
– Tyle tylko, że, tak jak w muzeum, przedmiot, w którym się schowała zbyt długo tutaj był, żeby dało się jednoznacznie stwierdzić, co to jest – do opowieści włączył się Dawid. – Wszystko zdążyło przesiąknąć. Michał, jak tylko się zorientował, że drude znikła zawiadomił nas i podzielił się zaklęciem, które tworzy barierę i może w pewnym sensie wyciągnąć pomieszczenie z rzeczywistości. Wygląda też na to, że przy okazji trochę zakrzywiło czasoprzestrzeń, bo na zewnątrz minęło parę sekund. Kartka, na którą nakapałem twoją krwią była pułapką, która ściągnęła w siebie całą energię wiedźmy. Teraz wystarczy ją spalić i nie powinniśmy już mieć problemu z cholerą.
A, czyli jestem wystarczająco przesiąknięta znajomością fantastycznych klisz i trafiłam w wyrwanie sali z rzeczywistości.
– Obiecałem, że jak coś się wydarzy, albo jeśli będę miał choć cień podejrzenia, który przedmiot jest opętany, dam znać – wtrącił swoje trzy grosze antykwariusz. – A godzinę po tym, jak Dawid wyszedł, nagle jej sygnatura znikła mi z oczu. Nadal nie wiem, jakim cudem nie udało mi się zauważyć, że na ciebie przeszła. – Pokręcił głową.
O, już nie ma panienki? Szkoda…
Dotknęłam medalionu dyndającego na mojej szyi. W tym momencie miałam wrażenie, że to pętla, na której omal nie zawisłam. Z dwójką wilkołaków do towarzystwa zresztą, a i kto wie, kogo jeszcze by przy okazji wiedźma zakatrupiła?
– To w ogóle nie powinno być możliwe – zirytował się czegoś Krzyś łowca. – Jeszcze że wbiła się w jakiś przedmiot uwierzę, ale żeby z tego wyjść potrzebne są skomplikowane rytuały! Potrzebowałaby miesięcy, żeby się w ogóle z martwego przedmiotu przebić do czyjejś podświadomości i wmówić ofierze, co ma robić!
Ha. No to już ma średni sens, medalion miałam od jakichś dwóch godzin i nic mi się po podświadomości nie pętało. Za bardzo.
Chyba.
– Nie, jeśli znalazła sobie nosiciela, który ma swoją własną moc – Michał popatrzył na mnie podejrzliwie. A później to już wszyscy czworo świdrowali mnie wzrokiem, jakby mnie podejrzewali, że w ogóle zasymulowałam tę całą drude i to wszystko to tak naprawdę byłam ja.
– Że niby ja? – Zwinęłam się w rozpaczliwym geście obrony na szezlongu. – Dobra, dziabnęłam się o medalion, ale jeśli o moc idzie, to chyba raczej nie tutaj – palnęłam, zdesperowana.
– Dziab… – Dawida aż zatchnęło. Wyglądało na to, że tylko jego ciężki szok uratował mnie przed uduszeniem. Reszta też nie wyglądała na specjalnie szczęśliwych tą informacją.
– Kiedy? – zapytał rzeczowo Michał.
– Kiedy rozplątywałam łańcuszki? Wyjechał mi z ręki i zahaczył o palec. Nawet dużo krwi nie było…
Co przypomniało mi o rozdziabanej dłoni. Podstawiłam ją Laurze, jak już ma apteczkę pod ręką, to niech się tym zajmie.
– No, to przynajmniej tłumaczy, jakim cudem drude tak szybko odzyskała siły – Krzyś łowca wzruszył ramionami.
Serio? Bo mnie to nic nie mówi. Michałowi chyba coś mówiło, Laurze zresztą też, bo on pokiwał ze znawstwem głową, ona miałam minę jakąś taką… smutną? I tylko Dawid miał minę wyrażającą takie samo niezrozumienie, jakie ja czułam. Panowie ogarniający zajęli się niewerbalną rozmową składającą się z uniesień brwi, urywanych gestów głowami i dziwnych skrzywień twarzy. Laura skończyła przemywać moją dłoń i nie wydawała się skłonna do zwierzeń. Ciul mnie to obchodzi, ktoś mi tutaj zaraz wytłumaczy, o co chodzi!
– Dobra, pomilczeliśmy sobie ze znawstwem, pokiwaliśmy głowami, doznaliśmy oświeceń… a teraz się proszę podzielić z tymi, którzy od godziny wiedzą, że duchy jednak istnieją.
Krzyś łowca z ciężkim westchnieniem usiadł koło mnie. I natychmiast się zebrał z miejsca pod moim bazyliszkowym spojrzeniem. Ja jestem w szoku, po przejściach i jeszcze mi tutaj wciskają jakieś kity, proszę mi nie naruszać przestrzeni osobistej!
Michał uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Gratuluję. Masz moc. I pracę.
Że niby co?! No on chyba nie chce mi powiedzieć, że…
Chciał.
– A weźcie wy wszyscy idźcie do diabła!

Do domu zawiozła mnie Laura. Kiedy wysiadałam z samochodu i powoli pełzłam do klatki wychyliła się przez okno i krzyknęła do mnie:
– Będzie dobrze!
Nie muszę chyba mówić, że bardziej się pomylić nie mogła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz