piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 4



Noc może była niezbyt przyjemna… dobra, kogo ja próbuję oszukać, noc była jednym z najgorszych momentów w moim życiu. Ale poranek… Obudziłam się z twarzą w najpiękniejszym biuście, jaki kiedykolwiek widziałam. Zwłaszcza, że z tak bliska miałam okazję podziwiać tylko swój, a mój jest… no powodów do zachwytu nie daje. Spójrzmy prawdzie w oczy, jestem płaska jak deska, wystarczająco gruby sweter i wyglądam jak dziesięcioletni chłopiec. Nawet wzrost i figura się mniej więcej zgadzają. Warkocz może trochę nie pasuje, noale. Biust Laury natomiast, wyzwolony spod jarzma sportowego stanika był ideałem. Serio. Reszta jej ciała zresztą też prezentowała się wspaniale w krótkich spodenkach i koszulce zmiętolonej do tego charakterystycznego stanu idealnego znoszenia, kiedy ciuch wygląda tak, że nijak nie można go założyć wychodząc z domu, ale jest tak wygodny i miękki, że nie ma się serca go wyrzucić. I wtedy zaczyna służyć jako piżama.
Westchnęłam ciężko i skatalogowałam się mentalnie z przyzwyczajenia. Zawsze warto sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu jak człowiek budzi się w czułych objęciach wilkołaczycy, którą poznało się dwa tygodnie temu. Ręce… są, obie, przy czym jedna przerzucona przez talię Laury, a druga jakimś cudem wciśnięta między mój brzuch a jej biodra, z dłonią sterczącą dziwnie między nami. Nogi poplątane z nogami Laury, ale obie nie zdrętwiałe, więc mogło być gorzej. Mogłam ich nie ogolić… Głowę moją obolałą po godzinie płaczu Laura obejmowała ramionami, przytrzymując ją przy swoim dekolcie. Nie, żebym miała zamiar się wyrywać, mnie tu dobrze. Koszulka, którą wielkodusznie podzielił się Dawid i która sięgała mi spokojnie do kolan i należała do tego samego typu, co ta Laury, podjechała mi pod żebra, ale na szczęście miałam na tyłku gacie, bo to by się skończyło żenadą. Cóż, jak na pierwszą w życiu noc spędzoną z kimś innym w tym samym łóżku, chyba jest nieźle.
Było nawet lepiej niż nieźle, jeśli moje wewnętrzne zboczone zwierzątko miało w tej sprawie prawo głosu. A głos miało donośny, bo mu zwykle folgowałam, wychodząc z założenia, że i tak z odrobiny fantazjowania problemów mieć raczej nie będę, więc mogło sobie komentować do woli.
Laura wydała z siebie ciepły, leniwy pomruk i przeciągnęła się bez ruszania się z miejsca. Po prostu poczułam, jak wszystkie jej mięśnie się napinają i było to jedno z ciekawszych przeżyć w moim życiu. Gdyby nie fakt, że baba jest jak mobilny piecyk i, przyciśnięta przez nią do oparcia kanapy, było mi i tak cholernie gorąco, powiedziałabym, że zrobiło mi się gorąco. A tak efekt był trochę bardziej… skoncentrowany w jednym miejscu.
– Tylko mi teraz nie odstawiaj kryzysu osobowości – wymruczała mi do ucha, po czym wsadziła mi nos za rzeczone ucho i się zaciągnęła. Jakbym jej dobrze pachniała… ups. Wilkołaki to czują? Feromony czy inne takie?
Wzruszyłam ramionami, co przy mojej ograniczonej przestrzeni skończyło się raczej dziwnym przykurczem szyi.
– A czemu miałabym odstawiać kryzys osobowości? Widziałaś ty ostatnio lustro? – zainteresowałam się. No nie będzie mi chyba próbowała wmówić, że nie uważa się za pociągającą. Jakby próbowała, wtedy dopiero miałabym powód, żeby mieć kryzys.
Laura puściła moją głowę i cofnęła się trochę, żeby spojrzeć mi w twarz. Uniosła brew.
– No co?
– Nic, po prostu… nie wiem, nie spodziewałam się takiej otwartości – wzruszyła ramionami.
– A co się mam zamykać w sobie? Już się bardziej przed tobą chyba uzewnętrznić nie mogę.
Spojrzała na mnie pytająco, wyraźnie rozbawiona.
– No co? Najpierw ci obsmarkałam piżamę, a później, było nie było, się z tobą przespałam. Póki jesteśmy obie ubrane, bliżej chyba nie będziemy.
Roześmiała się i przyciągnęła mnie z powrotem do siebie. Cholera, trzeba było sobie gdzieś po drodze znaleźć faceta. Albo dziewczynę. Jeśli samo przytulanie może być takie przyjemne, to chyba powinnam zainwestować w jakieś stałe źródło czułości. A później Laura wzięła i wsadziła mi dłonie we włosy i to by było na tyle. Przez jakiś czas nie byłam w stanie nawet udawać istoty myślącej.
W końcu przestała, do wtóru moich zawiedzionych pomrukiwań. A tak fajnie było… lubię jak ktoś bawi się moimi włosami. Orgazm w pigułce, serio, u fryzjera zawsze się muszę ostro powstrzymywać, jak dojdzie do mycia włosów.
– Będziesz się deklarować? – zapytała w moje włosy.
Zastanowiłam się. Jakoś nigdy nie musiałam się deklarować…
– Jeśli jesteś pociągająca, to jesteś pociągająca, twoja płeć mnie średnio obchodzi – zadeklarowałam się w końcu.
Nawet jeśli Laura miała zamiar odpowiedzieć, nie było jej dane – gdzieś za jej plecami rozległ się dzwonek komórki. Mój dzwonek. Bo jakoś nie podejrzewam Laury, żeby miała dźwięk, wycięty z durnego filmiku na jutiubie. Zaklęła pod nosem, kiedy wygrzebywałam się spod koca, który miałyśmy zaplątany wokół nóg i z gracją nowonarodzonego źrebaka, który nadal nie do końca wie, jak opanować wszystkie cztery kończyny, nie wspominając o synchronizacji, przelazłam nad nią w drodze do telefonu. Znowu mnie operator molestuje, że nie może mi nowych ofert wysyłać; a jak myślisz, misiu, czemu się z tego durnego newslettera wypisałam, co? Laura właśnie usiłowała mnie wciągnąć z powrotem na kanapę (łapiąc mnie w pasie, baardzo zły pomysł, może i okazało się, że z bliskością fizyczną jednak nie jest tak źle, ale nadal są miejsca, które są ziemią zakazaną), kiedy przerwał nam dzwonek u drzwi. Zmówili się, czy jak?
Laura, klnąc tym razem w głos i na czym świat stoi poszła otworzyć i, sądząc po minie, opierdolić gości dobijających się o, spojrzałam na zegarek w komórce, siódmej dwanaście rano.
Gdzieś z głębi mieszkania dobiegło mnie coś na kształt łupnięcia połączonego z niezadowolonym warkotem dzikiego zwierzęcia. W tym warkocie była sugestia wyszczerzonych ostrzegawczo ostrych zębów i wściekłego spojrzenia żółtych ślepi, w łupnięciu raczej kogoś, kto za szybko próbował wstać z łóżka i zaplątał się w pościel. Czyli Dawid też już wstał, dla pewnej wartości słowa „wstał”, pomyślałam filozoficznie.
Wpełzł do salonu zaspany, rozziewany i jakoś mniej wściekły, niż się spodziewałam. Przecierając oczy jak dziecko stanął obok mnie i zapytał:
– W porządku?
Zrobiło mi się jakoś ciepło w brzuszku. Gość jest rozkoszny, jak nie patrzy na mnie, jakby podejrzewał mnie o wielokrotne morderstwo z premedytacją. Ale czemu coś miałoby nie być… A. Słyszał? No pewnie, że słyszał, jego pokój jest bliżej, niż Laury, musiał słyszeć. I zostawił to siostrze, bo wyraźnie bardziej ufam jej.
Fajnie.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego słodko przez ramię. W tym samym momencie Laura, klnąc w żywy kamień, wpadła do pokoju za Michałem i Krzysiem, którzy wyraźnie wpakowali się do mieszkania bez zaproszenia. Krzyś wykrzywił się nieładnie na widok Dawida, Dawid odpowiedział grymasem po wilczemu odsłaniającym zęby. Oj, nie lubią się coś panowie.
– No, to skoro już upewniliśmy się, że nikt nam niewiedźmy nie zeżarł w ramach nocnej przekąski, dowiem się, co was przyniosło? – zapytała zjadliwie Laura.
No ja bym nic przeciwko robieniu co poniektórym tu obecnym za przekąskę nie miała. Zwłaszcza, że Laura nie wydawała się zniesmaczona moim zainteresowaniem. Sprawę należy przemyśleć, kiedy w okolicy nie będzie telepatów, stwierdziłam w duchu i uśmiechnęłam się ślicznie do Michała, który właśnie krztusił się powietrzem.
– Ta niewiedźma, jak to ślicznie określiłaś – wykrzywił się do Laury Krzysiek. Co, jej też nie lubi?
– Kiedy goblin was zaatakował, miał coś w ręku? – zapytał Michał, sadowiąc się na fotelu. Dawid w tym czasie pozbierał koc, rozbarłożony na kanapie, zwinął go w kulkę i sam usiadł na oczyszczonym terenie, ciągnąc mnie za sobą. Wylądowałam mu prawie na kolanach i, sądząc po tym, że po prostu przerzucił mi przez plecy ramię, chyba nie miał nic przeciwko. Nie wiem o co chodzi, ale zrobił to tak mimochodem i bez zastanowienia, że stwierdziłam, że może się jednak do mnie przekonał, a to krzywienie się przy pierwszym spotkaniu to po prostu dlatego, że miał zły dzień.
– W sensie że o ten bułat chodzi? – upewniłam się. Nic innego poza moją własną osobistą szyją w rękach goblina nie zarejestrowałam, ale byłam wtedy nieco podduszona i ogłuszona, więc może coś mi umknęło, kto wie?
Michał zrobił wielkie oczy. Dawid obejrzał się na mnie zdziwiony, Krzysiowi szczęka opadła. Tylko Laura zachowała przynajmniej pozory spokoju.
– No co? Ładna rzecz nawet, na ile dałam radę się przyjrzeć, jak mi machał tym żelastwem przed nosem – wzruszyłam ramionami.
– Tak, o to chodzi – potwierdził szef, jak już przestał wybałuszać na mnie oczy. Co, dziewczyna nie może być w stanie rozpoznać, jakim typem broni ktoś jej grozi? – Widziałaś, co się z nim stało?
– Widzieć może i widziałam, ale byłam trochę zajęta gościem, który usiłować wbić Krzysiowy nos do środka czaszki – uświadomiłam ich. – A co?
– Bo to nie był taki znowu zwykły miecz… – zaczął łowca.
– Szabla – poprawiłam go odruchowo. Znowu popatrzyli na mnie, jakby mi wyrosła druga głowa. No co?!
– To było zaklęte ostrze – wyjaśnił Michał.
– I powiedz mi, że zdołaliście go posiać w antykwariacie – przewróciłam oczami. Odpowiedziała mi wielce wymowna cisza. – Serio? Nie możecie znaleźć szabli w pomieszczeniu sześć na sześć? A sprawdzaliście pod meblami, czy tylko się rozejrzeliście, czy skądś nie wystaje rękojeść? – zainteresowałam się zjadliwie.
– Oczywiście, że szukaliśmy! – obruszył się łowca. Michał tylko uśmiechnął się przepraszająco.
– Zajrzeliśmy nawet na niższe półki i nic. Jak kamień w wodę.
– No to jedyne co mogę wam powiedzieć, to że wyleciał mu z dłoni i gdzieś pojechał. Po podłodze. W lewej ręce go trzymał, szukajcie bliżej drzwi.
– Problem w tym, że, jak już wspominaliśmy, to nie jest zwykły… – Krzyś się zaciął na moment. – To nie jest zwykła szabla.
I tyle. Zamilkł, jakby mu ktoś nagle struny głosowe podciął. Uniosłam brwi nadając twarzy wyraz uprzejmego zainteresowania. Już mnie chyba nic nie zdziwi.
– To ostrze ma własną świadomość – wyjaśnił Michał. – I bywa dość… złośliwe.
– I co, schowało się wam pod parkietem w tej złośliwości? – zapytała ironicznie Laura.
– Nie wiem, możliwe. Problem polega na tym, że to dość potężny artefakt i musimy go znaleźć póki nie wpadnie w niepowołane ręce.
A twoje są powołane?, zastanowiłam się przelotnie. Spojrzał na mnie z urazą. Sorry, misiu, nie moja wina, że sprawiasz wrażenie nieco niekompetentnego.
– Dobra, potężny w sensie mocy, którą można uzyskać korzystając z niego, czy mocy, którą sam może dysponować? – zapytałam z zainteresowaniem.
No co ich dzisiaj napadło, do jasnej anielki?! Cały czas się dziwnie gapią. Ja wiem, że wyglądam jak sierota w Dawidowej koszulce i niczym więcej, ale bez przesady!
– Bardzo dobre pytanie – Michał uśmiechnął się do mnie słabo. – Niestety, w tym  przypadku obie opcje są prawdziwe.
Skrzywiłam się z niesmakiem. Nie lubię testów wielokrotnego wyboru.
– To w takim razie czemu zawracacie nam głowę o nieludzkiej godzinie w dzień wolny zamiast szukać tego cholerstwa? – zainteresowałam się.
– Bo cię nim nie zabił – wyjaśnił zwięźle Krzyś.
Tym razem to ja wybałuszyłam na niego oczy.
– Ciebie też! Nie widzę związku między jednym a drugim.
– To dość krwiożercza broń – uświadomił mnie Michał. – Jeśli miał okazję, a nawet cię nie drasnął, to możliwe, że cię lubi.
Następny.
– Chwila, moment, bo nie kminię. Dobra, chwali się wam, że nie biegacie dookoła jak para kurczaków z obciętymi łbami, ale po kiego ciula ja wam jestem potrzebna? Widziałam ten kawał żelastwa kilka sekund, poza tym, jakie „miał okazję”? Przez cały czas goblin wymachiwał nim dość wariacko, ale mimo to co najmniej metr ode mnie.
– Nie przykładał ci go do gardła? – zdziwił się Krzyś, patrząc na moją szyję.
– Nie przypominam sobie – oświadczyłam ponuro. Jedyne, co groziło mojej szyi to zmiażdżenie, ran ciętych i kłutych nie przewidywałam. Gość rzeczywiście dość wyraźnie trzymał ostrze z dala ode mnie. – Nie masz na to jakiegoś, bo ja wiem, zaklęcia, albo czegoś? Żeby go znaleźć – uściśliłam.
– Może i mam. Ale z czarowaniem u mnie słabo – zwierzył się Michał. – A okoliczne wiedźmy są…
– Wiedźmowate – uzupełniła Laura.
– Serio jest tak źle? – zainteresowałam się. A później trafiło mnie oświecenie, jak szlag jaki nagły a niespodziewany. – U ciebie z czarowaniem słabo, ale zaklęcie masz, tak? Przy sobie? – upewniłam się, patrząc na Michała. Potwierdził skinieniem głowy. – A czy już nie ustaliliśmy, że wiedźmą to ja raczej nie jestem, więcej, że nawet iskierki mocy we mnie nie ma?
– Spróbować zawsze warto, prawda? – uśmiechnął się przymilnie. Oż ty, cholero jedna.
Miał rację, spróbować niby nie zaszkodzi, ale po co ja się mam poniżać? Nie mam mocy, jestem pusta, proszę bardzo, mnie tam nie żal, ale to już jest złośliwe. Poza tym, taka marnacja czasu, który możnaby przeznaczyć na, bo ja wiem… szukanie zaginionego artefaktu z prawdopodobnie złymi  intencjami? Bo „możliwe, że mnie lubi”? Czy ja wyglądam na kogoś, kogo lubią przedmioty martwe? Teoretycznie martwe?
– Wyglądasz – potwierdził Michał.
– Wypad z mojej głowy! – obruszyłam się.
– Niestety, nie mogę. Dla mnie słyszenie myśli innych jest mniej więcej takie samo, jak słyszenie co mówicie. I nie, nie mogę przestać zwracać uwagę. Strasznie głośno myślisz – uśmiechnął się rozbrajająco.
Świnia. Opadłam z impetem z powrotem na oparcie. Kiedy w ogóle się wychyliłam do przodu?
Dawid z powrotem objął mnie ramieniem. W międzyczasie Laura usadowiła się po mojej drugiej stronie i teraz przycisnęła się mocniej do mojego boku. Czy oni… próbują mnie bronić? Przed czym niby? Spojrzałam na Krzysia, który wyglądał na coraz bardziej rozeźlonego. Albo przed kim…
Westchnęłam ciężko. Zaraz się zacznie szantaż emocjonalny, jak znam życie…
– Dobra, niech wam będzie, że spróbuję. Mogę się najpierw ubrać? I coś zjeść. Nie będę się ośmieszać kompletnym brakiem mocy na pusty żołądek.

– Ale naprawdę, nie masz się czym przejmować, większość ludzi nie ma mocy – pocieszał mnie Dawid, kiedy wchodziliśmy do antykwariatu. Ubrana w dziwną mieszankę wczorajszych ciuchów (spodnie, bielizna i trampki) i ubrań podprowadzonych Laurze (koszulka i koszula w kratę), najedzona i mniej więcej przytomna, przygotowywałam się mentalnie na czarowanie. Bez czarowania.
Życie, czy ty musisz mnie tak katować…
Michał zmył się na zaplecze w poszukiwaniu księgi z zaklęciami (bardziej sztampowo się już nie dało?), a ja rozejrzałam się po sklepie. Po wczorajszym morderstwie nie było już śladu, potłuczone lampy zniknęły z szafki pod wystawą, takoż i plama krwi i innych części składowych głowy mojej ofiary nie zostawiła po sobie cienia ni wspomnienia, chciałoby się rzec. Ciekawe czym Michał dał radę zmyć to świństwo, zastanowiłam się mimochodem.
Krzyś przycupnął na biurku obok kasy i się dąsał, nie wiedzieć o co.
– Dobra, twierdzicie, że zajrzeliście wszędzie, ale czegoś wam nie wierzę – oznajmiłam, schylając się, żeby zajrzeć pod biblioteczkę.
Krzyś rozłożył ręce, a proszę cię bardzo, rozglądaj się.
Opadłam na kolana i zajrzałam pod szafę obok biblioteczki. Szafę, która jeszcze wczoraj była wystarczająco daleko od biblioteczki, żebym mogła się między nie wcisnąć. A dzisiaj stoją obok siebie, jak sklejone. Ki diabeł?
Wstawałam z klęczek akurat kiedy Michał wtaszczył do sklepu ogromny, zakurzony tom. Tomiszcze raczej. Wielkie, oprawne w skórę, z mosiężnymi okuciami. Pewnie bym się pośliniła, ale miałam ważniejsze rzeczy na głowie.
– Niewiedźma stwierdziła, że spróbuje szczęścia i może znajdzie żelastwo sama – oznajmił sarkastycznie Krzyś. A tobie co? Kobieta ratuje ci tyłek i już jej nie lubisz? Czy może raczej chodzi mu nie o urażone męskie ego, tylko o fakt, że wilkołaki mnie pilnują?
Przewróciłam oczami, prostując się. Dobra, kotek, myśl. Jesteś w sklepie, który zmienia swoją powierzchnię. Albo meble zmieniają w nim swoją konfigurację, na dwoje babka wróżyła, a i możliwe, że obie opcje są prawidłowe. Najłatwiej byłoby sprawdzić, gdzie to cholerstwo poleciało…
Gość zszedł z tego padołu łez mniej więcej na środku pomieszczenia. Ale przerzuciłam go raczej obok biblioteczki, w kierunku drzwi… stanęłam mniej więcej w miejscu, w którym klęczałam. Zrobiłam dwa kroki do przodu. No jedno z dwóch, mógł albo miotnąć szablę w stronę drzwi, ale wtedy raczej szybko by ją znaleźli, bo między drzwiami a biblioteczką był tylko niewielki sekretarzyk, pod którym raczej nic by się nie schowało poza kartką papieru, albo… machnąć ręką tak, że szabla poleciała w dokładnie przeciwnym kierunku. Zrobiłam w tył zwrot i moje spojrzenie padło na szezlong, stojący sobie cichutko w przeciwległym kącie.
Huh.
Pomaszerowałam pod czujnymi spojrzeniami reszty towarzystwa, zajrzałam pod mebel… wstałam, podumałam chwilę i wychyliłam się do przodu. Oparcie szezlonga sięgało do podłogi, ale poniżej siedzenia było gołe, poszarzałe drewno. W zakurzonym półmroku w kącie sklepu można było nie zauważyć, że to nie ściana. Zerknęłam za oparcie. Prychnęłam cicho, uklękłam na poduszce i sięgnęłam za mebel. Chwilę tam grzebałam modląc się, żeby nie było tam jakichś straszliwych, magicznych, krwiożerczych pająków i w końcu wydałam z siebie okrzyk triumfu. W moją dłoń wpasowała się chłodna rękojeść. Szamańskim gestem wyjęłam broń z jej kryjówki i zaprezentowałam zebranym.
– A teraz proszę niewiedźmę przeprosić za wątpienie w jej zdolność dedukcji – zażądałam.
– Ale… sprawdzaliśmy przecież pod kanapą – zająknął się z niezrozmieniem Krzyś. Michał tylko uśmiechnął się pod nosem. No tak, on sobie mógł podziwiać moją logikę. Wytłumaczyłam pokrótce, czemu nie znaleźli ostrza pod kanapą i pozwoliłam Krzysiowi kajać się dłuższą chwilę. Balsam na moją duszę, przystojny Krzyś łowca korzący się u stóp moich i mojego geniuszu. Musimy się częściej spotykać z geniuszem, to mi dobrze robi na ego.
Przy okazji miałam okazję lepiej przyjrzeć się powodowi całego tego zamieszania. Oprawa ostrza była prosta, żeby nie rzec – skromna. Jelec i głowica były wykonane z pozłacanego metalu, trzon owinięty był miękkim, granatowym materiałem, wszystko to było proste i bez żadnych ozdób. Chyba po to, żeby nie odwracać uwagi od klingi, diablo ostrej i przepięknej. Stal damasceńska ma w sobie jakiś taki fascynujący urok, a w tej akurat szabli wzory tworzone przez poszczególne warstwy metalu zdawały się na pierwszy rzut oka układać w realistyczne kształty.
Po chwili stwierdziłam, że na drugi i trzeci rzut oka też układają się kształty. Kształty te bardzo mi się nie podobały. Po pierwsze, były zbyt realistyczne. Po drugie, cały czas się zmieniały.
Zaklęty, złośliwy, samoświadomy bułat.
Przez pióro ostrza przemknął koń wyciągnięty w galopie. Okej. Temu panu już podziękujemy. Z trudem oderwałam spojrzenie od makabrycznych scenek rodzajowych rozgrywających się na stali.
– A ma toto jakąś pochwę albo co? – zapytałam ogółu.
Ogół znów wpatrywał się we mnie dziwnie.
– Ano ma. – W końcu ocknął się Michał i znikł na zapleczu, zostawiając mnie sam na sam z trójką wgapiających się we mnie zombi. Bo innego określenia na aktualny stan tych idiotów nie miałam. Wzrok tęskniący za rozumem, paszcze lekko rozdziawione…
– Czy ktoś mógłby mnie oświecić, co was dzisiaj napadło? – wkurzyłam się w końcu.
Szef wrócił do sklepu wibrującego wręcz od niezręcznej ciszy. Podał mi pochwę równie skromną, co rękojeść szabli. Schowałam broń i potoczyłam dookoła ponurym wzrokiem.
– Ale o co ci chodzi? – zamarkowała niewinność Laura. Ta, może ja cię nawet lubię, ale też dzisiaj co chwila wytrzeszczasz na mnie gały, więc nie zgrywaj niewiniątka.
– O to, że się wszyscy na mnie gapicie, jakby mi miała za chwilę wyrosnąć druga głowa!
Cisza. Nożesz!
– Widzisz, maleńka… – w końcu wziął się w garść Michał. – Nie obraź się, ale przy pierwszym spotkaniu nie sprawiałaś wrażenia osoby, która będzie przyjmowała takie nowości tak spokojnie. Do tego dochodzi fakt, że sama dałaś radę goblinowi, kiedy Krzyśkowi omal nie przefasonował twarzy permanentnie, a do tego…
Co, czasem zdarza mi się pomyśleć logicznie?
– Dokładnie – uśmiechnął się.
– Dzięki wielkie – warknęłam. – Dobra, że nie spodziewaliście się po mnie morderstwa w afekcie i spokoju w obliczu ciągłego wywracania mi świata do góry nogami, rozumiem, sama nadal nie do końca sobie wierzę. Ale reszta? Mam mózg i go czasem używam, to takie dziwne?
– Nie to, że go używasz, po prostu… zakres twojej wiedzy jest dość ciekawy – wyjaśnił szef. – Chociażby fakt, że wiesz, że bułat to szabla a nie miecz.
– A co w tym dziwnego? – obruszyłam się. – Jednosieczne i wykrzywione, odróżnienie szabli od miecza to nie jest fizyka kwantowa. Poza tym, ustalmy może, że mam dość rozległe zainteresowania i we łbie zazwyczaj zostają mi informacje cokolwiek… dziwne.
– Ale skąd wiedziałaś, że na goblina zadziała żelazo? – zainteresował się Krzyś.
– A na kogo by nie zadziałało pierdolnięcie pogrzebaczem przez łeb? – odgryzłam się. – Poza tym żelazo jest dość popularnym sposobem na paranormalne paskudy, jak nie działa na nie srebro albo osika. Średnio miałam czas biec na zaplecze szukać srebrnego miecza, a pogrzebacz był pod ręką. Żelazo było bonusem.
– I jakim cudem dałaś radę go powalić za pierwszym razem?
– Najprawdopodobniej takim cudem, że się po mnie nie spodziewał jakiejkolwiek akcji wyzwoleńczej. Zaskoczyłam go, po prostu.
– Ja nie o tym – zirytował się łowca. – Skąd wiedziałaś jak przerzucić go sobie przez ramię?!
– Internet jest kopalnią wiedzy, słońce – oświeciłam go uśmiechając się słodko. – A biorąc pod uwagę fakt, że przy takiej różnicy wzrostu miałam środek ciężkości pi razy oko pół metra niżej, niż on, nawet nie musiałam się wysilać. Wystarczyło pociągnąć.
I znowu zapadła niezręczna cisza. Przewróciłam oczami.
– Czy ja dzisiaj pracuję, czy mogę wrócić do domu? – zainteresowałam się.
– Równie dobrze, skoro już tu jesteś, możesz popracować – uśmiechnął się radośnie Michał.
Czemu mnie to nie dziwi?
Michał uprzejmie wykopał resztę ze sklepu a ja wróciłam na zaplecze, szukać zagubionych fiszek.
Bułat, chwilowo zapomniany, leżał spokojnie na szezlongu i czekał na okazję. 

3 komentarze:

  1. No więc tak. Nie sposób się nie śmiać, to jest zajebiste. A poszukiwanie bułata było bezbłędne. Powiem Ci tylko jedno, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. A jak ten komentarz też mi zeżre to dostanę amoku i zacznę wyć jak twoje wilkołaki.
    I proszę, zlikwiduj weryfikację obrazkową, co?

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    Jestem na tym blogu po raz pierwszy i muszę przynać, że zrobiłaś na mnie wrażenie.
    Rozdział jest cudiwny. Czasami po prostu nie szło się nie śmiać :D Uwielbiam Twój styl pisania.
    Mam nadzieję, że szybko dodasz nn. Już nie mogę się doczekać!
    Pozdrawiam, Annabel

    OdpowiedzUsuń